niedziela, 23 września 2012

Jasmine Garner - Rozdzał drugi.


   Znajdowałam się na sali treningowej nowojorskiego Instytutu. Nie mam zielonego pojęcia jak się tutaj znalazłam. Po spotkaniu z Benem i Irene poszłam prosto do domu. Wygląda na to, że po drodze cofnęłam się w czasie o ponad sto lat! Ale dlaczego i jak? Nie miałam czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo mój wzrok przykuła grupka dzieciaków stojących koło dębowych drzwi.
-Przestańcie! Zostawcie mnie w spokoju! –krzyknął ze łzami w oczach chłopiec o rudych włosach. Był za niski i za chudy jak na swój wiek. Rozpoznałam go od razu. Moje martwe serce ścisnęło się na  jego widok.
- Bo, co? Poskarżysz się swojej przyjaciółeczce? – powiedział, rechocząc najstarszy z grupy. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i do Sali wparowała, wyraźnie zdenerwowana dziewczynka. Wyjęła serafickie ostrze i przyłożyła  agresorowi do szyi.
- Jeszcze raz go zaczepisz, a popamiętasz. Rozumiesz? – warknęła.
  - Nie mogę uwierzyć, że wybrałaś mnie na swojego parabatai – powiedział cicho niebieskooki młodzieniec, machając swoją laską. Słońce zabarwiło jego włosy na pomarańczowy kolor.
Tym razem byłam w dziewiętnasto wiecznym Central Parku. Świetnie. Kiedy wrócę do teraźniejszości? Kiedy przestanę uczestniczyć w zdarzeniach, o których staram się od kilkudziesięciu lat zapomnieć?
- A kogo twoim zdaniem powinnam wybrać? Może Mirandę Adams? – odpowiedziała uśmiechając się ironicznie.
- Przestań być taka sarkastyczna. Miranda jest wspaniałą młodą damą i jest świetnym Nocnym Łowcą – stwierdził poważnie, ale widząc minę brunetki zaczął chichotać.
- Crispinie wybrałam Ciebie, ponieważ jesteś moim przyjacielem i wiem, że mogę na ciebie liczyć – stwierdziła poważniejąc. - Tak czy inaczej nie możemy już tego odkręcić.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Jest już późno wracajmy do Instytutu. Twój ojciec zapewne zastanawia się gdzie jesteś.
- Pewnie, tak. Od śmierci mamy zrobił się bardzo opiekuńczy.
- Boi się, że Ciebie też straci. – powiedział – Panno Garner? – dodał podając jej ramię.
- Panie Berry – odrzekła i położyła mu dłoń na ramieniu.
   Obraz znowu się zmienił. Miałam już dość tych sentymentalnych wycieczek. Stałam naprzeciwko Instytutu. Od razu wiedziałam jakie to będzie wspomnienie.
- Proszę, tato! To ja! To ciągle ja! – krzyknęła młoda wampirzyca.
- Wynoś się stąd potworze! Nie jesteś już moją córką! Wynoś się, bo nie ręczę za siebie- wrzasnął starszy mężczyzna stojący w drzwiach.
Dziewczyna zaczęła histerycznie płakać. Jej krzyki rozdzierały mi serce.
-Crispin! Wiem, że tam jesteś! Dlaczego mi to zrobiłeś! Dlaczego mnie zostawiłeś! Ufałam Ci, jak mogłeś! Przyrzekliśmy sobie, że będziemy się o siebie troszczyć! Kochałam Cię jak brata! – ledwo mówiła, jej głos był przytłumiony przez łzy.
Po chwili u jej boku pojawił się przystojny blondyn.
- Jasmine, chodźmy już – powiedział, delikatnie ciągnąć ją w swoja stronę.
Dziewczyna popatrzyła w oczy swojemu ojcu .
- Nie zmienię tego kim jestem tato… - powiedziała cicho. - Nigdy wam tego nie wybaczę ! Zrobię wszystko, żebyście cierpieli tak jak ja! – dodała z mocą.
Obraz znikł.
***
   Puk. Puk. Puk. Otworzyłam oczy i zobaczyłam sufit nad moim łóżkiem. A, więc to był tylko sen. Puk. Puk. Puk. Spojrzałam w lewo na zegar wiszący nad dębową komodą. Spałam siedem godzin. Świetnie. Wydawało mi się, że minęło kilka dni odkąd się położyłam. Puk. Puk. Puk. W dodatku ktoś próbuje się do mnie dobić.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam młodą kobietę. Laura. Była bardzo niska i szczupła przez co wyglądała na dziecko, a nie na dwustuletnią czarownicę. Długie włosy spływały po jej plecach jak wodorosty. To porównanie bynajmniej nie jest przypadkowe, ponieważ miały one soczysty zielony kolor. Jej mała sympatyczna twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- No, już myślałam, że mi nie otworzysz. – powiedziała wchodząc do mieszkania. – Boże, ależ tu śmierdzi Bańką – dodała krzywiąc się niemiłosiernie.
- Bańką? – zapytałam głupio.
- Na jakim ty świecie żyjesz, kobieto? – odpowiedziała patrząc na mnie z politowaniem. -Bańka to nazwa specjalnej mieszanki proszków faerie. Ma się po niej odjechane sny!  Mi się po tym śniła goła Jasna Dama!
- Cóż, dobrze wiedzieć. Już nigdy się go nie nawdycham. Masz jakąś sprawę do mnie czy tak po prostu wpadłaś?
- Dzisiaj wyjeżdżam do Włoch, więc postanowiłam przyjść i się pożegnać.
Włochy. Włochy. Włochy. Włochy. Wiem!
- Czeka tam na ciebie niezła fucha. – palnęłam.
-Tak. Poza tym za miesiąc wyjdę za Roberta w Wenecji.. – odpowiedziała rozmarzonym głosem. – Będę musiała znaleźć jakąś dziewczynę Lewisowi. Jest bardzo samotny.
- Z tego co wiem, to twój brat nie chce się ustatkować.
- Już ja coś na to poradzę – zaśmiała się i ruszyła w moją stronę. -  Byłaś dobrą sąsiadką. Polubiłam cię pomimo twojego trudnego charakteru. Żegnaj. – powiedziała przytulając mnie serdecznie.
- Ta… Ty też byłaś dobrą sąsiadką. – odrzekłam, niezręcznie klepiąc ją po plecach. Odsunęła się ode mnie i ruszyła do drzwi.
- A i uważaj na siebie. Ostatnio została zamordowana likantropka ze stada. Wyglądało to na robotę wampirów, ale podobno stoi za tym ktoś inny. To nie pierwszy i zapewne nie ostatni taki przypadek. – dodała na odchodne.
- Dzięki, ale nie  musisz się o mnie martwić.
Uśmiechnęła się po raz ostatni i wyszła zamykając drzwi.
***
   Po południu postanowiłam pójść do Pandemonium, aby się czegoś dowiedzieć o tych morderstwach. Siedziałam przy stoliku i skupiałam się na rozmowach klientów. Usłyszałam na przykład że, ktoś  porwał brata jakiejś pani detektyw. Cóż, pewnie wpychała nos tam gdzie nie trzeba. Ma szczęście, że to nie mi nadepnęła na odcisk. Kończyłam drugiego drinka kiedy usłyszałam kilka ważnych słow.  Moc. Lucyfer. Śmierć. Początek. Ciekawe, bardzo ciekawe.
Usłyszałam wystarczająco dużo.
   W drodze do domu postanowiłam zapolować. Był jeszcze dzień, więc miałam utrudnione zadanie. Przyczaiłam się w ciemnej uliczce czekałam na swoją ofiarę. Po kilku chwilach zauważyłam przechodzącego młodego mężczyznę. W mgnieniu oka pokonałam dzielącą nas odległość. Złapałam go mocno i szybko zaciągnęłam go za kontener w uliczce.
- Kim jesteś, czego ode mnie chcesz? – wyszeptał ze strachem w oczach.
Uśmiechnęłam się tylko i wbiłam mu kły szyję. Krew rozlała się w moich ustach. Poczułam jak każda komórka mojego ciała odżywa. Ogarnęła mnie euforia. Czułam też, jak uchodzi z niego życie. Oderwałam się od niego w ostatnim momencie. Może to dziwne, ale nie chciałam go zabijać.
- Nie wiesz co ci się stało, nic nie pamiętasz. Rozumiesz? – powiedziałam, hipnotyzując go wzrokiem.
-Rozumiem.
Puściłam go i ruszyłam do domu.
***
    Wchodząc po schodach na drugie piętro, myślałam o tym, czy za każdym razem muszę uwalić się krwią jak świnia. Moja ulubiona bluzka była do wyrzucenia. Cudownie. Przechodząc kolo drzwi Laury  zauważyłam, że są uchylone. Podeszłam do nich i zapukałam głośno.  Zero odpowiedzi. Dziwne. Otworzyłam je weszłam do środka. W mieszkaniu nie było niczego, oprócz kilkunastu tekturowych pudeł stojących w salonie. Tuż za nimi na ziemi leżała czarownica. Była martwa. Podeszłam bliżej i pochyliłam się nad nią. Ciało wyglądało całkiem normalnie. Poza tym, że było rozorane przez zęby wampira. Odetchnęłam głęboko. Wokół unosił się zapach zgniłej padliny. To musiał być demon, bo my nie znosimy krwi podziemnych. Jest po prostu obrzydliwa. Oczywiście, niektórym to nie przeszkadza.
Demon pijący krew jak wampir? To śmieszne, ale unoszący się wokół smród na to wskazywał.
   Nagle usłyszałam hałas od strony drzwi. Po chwili ujrzałam dwóch mężczyzn wchodzących  do salonu. Robert i Lewis. Spojrzeli na mnie, na wampirzycę we krwi. Potem ich wzrok padł na Laurę. Twarze zawrzały im ze wściekłości. Popatrzyli na mnie. Z ich rąk buchnęły niebieskie iskry.
O kurwa.  
RaraAvis

3 komentarze:

  1. Fajny rozdział ;) Zakończenie najlepsze. Taka powaga, kogoś zabito, a jak przeczytałam "o kurwa" - parsknęłam śmiechem :D

    OdpowiedzUsuń
  2. hah ;D Ta końcówka i ,kurwa' jest boska! :D
    - JimmyK

    OdpowiedzUsuń
  3. No mnie też to "kurwa" zgięło xD Bardzo mi się podobał. Świetny styl ;)

    OdpowiedzUsuń