- Daj spokój, ślęczysz
nad tym już
trzy godziny – powiedział
Michael, spoglądając ponad moim
ramieniem na raporty koronera.
- I poślęczę kolejne trzy jeśli zaraz nie
przestaniesz przynudzać –
mruknęłam,
upijając łyk letniej kawy i krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. – Znowu
kupiłeś tą lurę? Ile razy ci mówiłam żebyś nie kupował kawy w
supermarkecie?
Michael
wzruszył
ramionami, rozsiadając
się
wygodnie na barowym stołku
w mojej kuchni. Musiał
się
nieźle
namęczyć żeby ze swoimi długimi nogami przybrać na nim jakąś
wygodną
pozycję.
Uśmiechnęłam
się w
duchu, kartkując
dokumenty.
Czarnobiałe zdjęcia z sekcji zwłok przedstawiały makabrycznie
okaleczone ciało
leżące
na metalowym stole w gabinecie patologa. Wzdrygnęłam się
odruchowo na ich widok, choć
wydawałoby
się, że po tylu latach w
zawodzie już
nic nie będzie
w stanie mnie zaskoczyć.
- Idziesz
dzisiaj do pracy? – spytał,
odgryzając
kawałek
tosta z masłem.
- Uhm, nie
mam wyjścia.
Dan zachowuje się
ostatnio jak czubek. Ciągle
jestem zawalona zleceniami. Jedno się
kończy,
a za chwilę
dostaję
kolejne…
Michael
odgarnął
ciemne kosmyki włosów
jakie opadły
mu na czoło.
- Może dlatego, że jesteś świetnym detektywem –
dodał,
spoglądając na mnie spod
przymrużonych
oczu.
Przełknęłam
łyk
zimnej już
kawy, odkładając raport i głaszcząc po łebku swoją kotkę.
- Miło mi, że tak uważasz, ale według mnie Dan cierpi na
niemożliwy
do opanowania przymus uprzykrzania życia
wszystkim Podziemnym – odparłam,
krzywiąc
się
lekko i rozmasowując świeżo zagojoną bliznę w kształcie gwiazdki na lewym
przedramieniu.
Demoniczne
rytuały
miały
swoją
cenę.
Byłam
dobrym detektywem, bo potrafiłam
to czego ludzie nie umieli. Większość
spraw rozwiązałam przy pomocy swojej
drugiej mrocznej strony, którą
pozostawił
mi w spadku ojciec. W trakcie pobytu w Hiszpanii dwadzieścia trzy lata temu
poznał
moją
matkę,
a wyjeżdżając zostawił jej prezent w
postaci mnie. Michael był
moim bratem przyrodnim z jej poprzedniego związku i w stu procentach człowiekiem. Czasem mu
tego zazdrościłam, choć starałam się żeby nigdy tego nie
zauważył.
- Może gdybyś pokazała mu jeden ze swoich
noży,
przemyślałby sprawę dwa razy.
Parsknęłam
śmiechem,
w wyobraźni
widząc
jak mój szef wybałusza
oczy na widok jednego z moich pokrytych demonicznymi symbolami noży, których używało się w starożytnej filipińskiej walce wręcz doce pares.
- Założę
się, że z miejsca by mnie
zwolnił –
powiedziałam
i zsunęłam
się
ze stołka,
biorąc
do ręki
swoją
przepastną
torbę i
zarzucając
ją
na ramię.
Wyjęłam
portfel i podałam
mu zwitek banknotów. – To na rachunki i czynsz. Postaraj się nie zgubić.
- Za kogo
ty mnie masz? – spytał
Michael oburzonym głosem,
chowając
pieniądze
do kieszeni dżinsów.
Przewróciłam oczami, zbierając się do wyjścia. Moja srebrzysta
kotka Lupe podbiegła
do mnie, łasząc się o moje nogi. Schyliłam się i podrapałam ją za uchem.
- Za
lekkomyślnego
starszego brata, któremu muszę
czasem przypominać
kto właściwie w tej rodzinie
nosi spodnie – odparłam.
– Wrócę
za parę
godzin. Postaraj się w
tym czasie nie spalić mi
domu.
Wyszłam na klatkę, biorąc głęboki
wdech i przygotowując
się
na kolejny dzień.
W perspektywie miałam
kolejną
sprawę,
którą
zlecił
mi Dan. Kradzież z
włamaniem
i przypadkową
ofiarą.
Na razie z braku dokładniejszych
informacji nie potrafiłam
jasno określić motywu, ale coś mi mówiło, że oprócz ujętego sprawcy maczał w tym palce ktoś jeszcze. Dan nigdy
nie polegał
na moim przeczuciu, które ku jego niezadowoleniu okazywało się niemal niezawodne,
ale ja nigdy nie ignorowałam
swojej intuicji.
Dzięki niej uniknęłam
już
wielu życiowych
rozczarowań,
głównie
z facetami. Taa, faceci. Westchnęłam.
Mogłabym
sobie jakiegoś
znaleźć.
Michael powtarzał
mi o tym od wieków. Moja mama powtarzała
mi to od wieków. Gdybym znała
ojca, to on też
pewnie zrobiłby
to samo. Nie mogłam
jednak nic poradzić
na to, że
nie byłam
w tym zbyt dobra. Pięć
lat temu wychodziłam
z założenia, że mam na to mnóstwo
czasu. Trzy lata wstecz twierdziłam
dokładnie
to samo, odczuwając
jednak lekką
presję
otoczenia. Teraz byłam
już
niemal za stara na randki. Moja hiszpańska
babcia łapała się za głowę, że nie mam jeszcze żadnego przyzwoitego muchacho, i że mój abuelito w grobie by się przewrócił gdyby usłyszał bzdury jakie wygaduję na temat samodzielności i pracy.
Praca
była
mi jednak potrzebna do tego, żeby
mieć
co w garnek włożyć i zapłacić czynsz. Zeszłam więc po schodach prowadzących do mieszkania i
skierowałam
w stronę
zaparkowanego na chodniku samochodu. Mój stary rozklekotany buick regal sapnął
ciężko,
gdy uruchomiłam
silnik i posłusznie
potoczył
się
naprzód, dołączając do ciągu innych aut. Słońce przygrzewało zza szyby mocno jak
na październik,
a wiatr poruszał
koronami drzew. Sąsiedzi
wychodzili po poranną
gazetę i
mleko. Ten sielski obrazek mąciło jednak dziwne
niepokojące
przeczucie jakie umiejscowiło
się
tuż
pod moim mostkiem. Nie potrafiłam
określić dokładnie z czym się wiązało, ale nie mogłam też zignorować, że nie istnieje.
Sznurek
samochodów posuwał
się
naprzód powoli jak krew z nosa, więc
znowu spóźniłam się do tej przeklętej pracy. Zdyszana,
z rozpiętym
płaszczem
i zawartością torby prawie wysypującą się na podłogę, wpadłam do biura, łapiąc jeszcze po drodze
papierowy kubek kawy. Czy też
raczej obrzydłej
lury, która na miano kawy nawet nie zasługiwała.
– No! W końcu jesteś! – krzyknął
mój szef Dan ze swojego gabinetu, obserwując
mnie przez szklaną ścianę oddzielającą moją klitkę od reszty
pomieszczenia.
Zmełłam
w ustach jakieś
wyjątkowo
paskudne przekleństwo
i osunęłam
się z
ulgą
na obrotowy fotel. Upiłam
łyk
lury, nie zawracając
sobie głowy
zdejmowaniem płaszcza,
i cisnęłam
torbę
na zielone linoleum, krzywiąc
się
gdy usłyszałam dobiegając z niej chrzęst podejrzanie
przypominający
trzask pękającego szkła. Cholera, pomyślałam rozeźlona, znowu zniszczyłam kolejną szklaną kulę. Jako półdemon zostałam obdarzona kilkoma
umiejętnościami, z czego jedną była niewielka i na
razie nie do końca
rozwinięta
możliwość
spoglądania
w przyszłość.
Próbowałam
sama temu zaradzić i
nauczyć
się
to robić,
ale powoli dochodziłam
do wniosku, że
bez profesjonalnego nauczyciela raczej mi się to nie uda.
-
Przeczytałaś ten raport? Domyślasz się już jaki może być motyw? – spytał Dan, wtykając głowę prze drzwi mojej
klitki.
Uniosłam wzrok znad ekranu
komputera, w myślach
żałując, że nie mogę przyciąć
mu tego wielkiego łba
drzwiami za pomocą
pstryknięcia
palców, i powiedziałam:
-
Przeczytałam.
Mam już
pewien pomysł,
ale jeszcze za wcześnie
żeby
o tym mówić.
Brwi
Dana wystrzeliły
wysoko w górę.
- Za wcześnie? – Spojrzał na zegarek na
nadgarstku. – Już
ósma rano. Do dziesiątej
chcę
mieć u
siebie notkę
na komputerze z wszystkim co udało
ci się
wymyślić.
Szkoda,
że
szklana kula się
zbiła,
pomyślałam. Z rozkoszą zdzieliłabym nią Dana w tył głowy.
Gdy
drzwi zamknęły
się
za moim wyjątkowo
upierdliwym szefem, westchnęłam,
odchylając
się
na fotelu i przymykając
oczy. Ostatnie czego było
mi trzeba to gderającego
mi nad uchem Dana. Nie potrzebowałam
magicznej kuli żeby
wiedzieć, że nie spodoba mu się moja wersja z włączeniem
osób trzecich w to zabójstwo, ale nie miałam nic do stracenia.
Napisałam szybko notkę i wysłałam mu na maila, żeby sekundę później odebrać wiadomość z
rodzaju „Znowu wymyślasz
nieprawdopodobne scenariusze”. Westchnęłam
rozdzierająco
i przed zniszczeniem doniczki z na wpół
uschniętą draceną stojącą na biurku, którą obiecywałam sobie regularnie
podlewać,
uratowała
mnie Cindy, nasza sekretarka.
Cindy,
trzydziestka z ufarbowanymi na kanarkowy blond włosami i bujnymi kształtami wylewającymi się z obcisłej turkusowej bluzki
i czarnej spódnicy, zatrzepotała
ciężkimi
od tuszu rzęsami
i zaćwierkała:
- Cześć,
Reina! Co słychać? Dan znowu dał ci popalić?
Prawda
była taka, że
lubiłam Cindy. Cóż, może lubiłam to zbyt mocne słowo. Tolerowałam jej barwną
obecność tak, jak toleruje się ślicznego ale wkurzającego pieska sąsiadów.
Zamknęłam na chwilę oczy, marząc o
trzeciej już dziś kawie i jakieś prostej krzyżówce do rozwiązania.
- Można tak powiedzieć, Cindy.
Cindy uśmiechnęła się od ucha do ucha.
- Czekam na dzień, w którym w końcu spotka go
coś złego. No wiesz, zła karma wraca do ludzi. Trzeba z tym uważać.
Właśnie w tym momencie przypomniałam
sobie, że nie kupiłam kociej karmy dla Lupe i prawie strzeliłam sobie ręką w
czoło.
- Masz rację – mruknęłam, zastanawiając się
kiedy wreszcie opuści mój mikroskopijny gabinecik i grzebiąc w torbie w
poszukiwaniu telefonu. Wyłuskałam go ostrożnie spomiędzy szklanych odłamków i
napisałam wiadomość do Michaela żeby kupił żarcie dla kota. – Cindy, posłuchaj,
mam mnóstwo pracy. Mogłabyś…
- Ależ oczywiście! Już mnie nie ma – zaszczebiotała
Cindy kapiącymi od różowej pomadki ustami. – Idę po kawę. Przynieść ci jedną?
- Pewnie. Dzięki.
Cztery kawy i jeden lunch składający
się z kanapki z szynką i sałatki później, opuściłam swoje biuro detektywa i
ruszyłam w stronę swojego gruchota zaparkowanego przecznicę dalej. Po drodze
wysypałam z torby odłamki szklanej kuli do kosza i już miałam sięgnąć po
kluczyki, gdy dostrzegłam grupkę nastolatków z puszkami piwa w dłoniach.
Zerknęłam na zegarek. Dochodziła zaledwie szesnasta. Zastanawiałam się przez
chwilę czy nie zwrócić im uwagi i nie sprawdzić dowodów, ale doszłam do
wniosku, że od tego są stróże prawa i lepiej będzie zostawić ich w spokoju.
Gdy roześmiana grupka zniknęła za
rogiem, zdałam sobie sprawę, że sama mam ochotę na jednego czy dwa drinki. W
okolicy nie było żadnego pubu ani baru, który by mi odpowiadał, więc uznałam,
że najwyższy czas odwiedzić przybytek Tanyi Bane, klub o wielce wymownej nazwie
„Execution”.
Znajdował się niedaleko więc uznałam,
że przejdę się na piechotę. Postawiłam wyżej kołnierz płaszcza, żeby uchronić
się przed chłodnym wiatrem i skręciłam z Suffolk Street w Houston. Po drodze
minęłam jak zwykle głośne Pandemonium, przed którym stała ciągnąca się na
kilkanaście metrów kolejka oczekujących na wejście. Przebiegłam szybko przez
ulicę i po dziesięciu minutach znalazłam się przed wejściem do klubu.
Znajomy bramkarz wpuścił mnie od razu
do środka, widząc jak trzęsę się z zimna. Gdy znalazłam się wewnątrz, zsunęłam
płaszcz z ramion i podeszłam do baru, kładąc go na poręczy stołka.
- Krew jednorożca raz – mruknęłam do wysokiej
smagłej barmanki, która na pierwszy rzut oka wyglądała na dwadzieścia osiem
lat, ale równie dobrze mogła mieć ich dwieście osiemdziesiąt. Z nieludzkim
wdziękiem nalała mi okrągłą pękatą szklaneczkę srebrzystego płynu i przesunęła
ją w moją stronę po ladzie.
- Ciężki dzień? – odezwała się po
przyjacielsku.
Kącik moich ust wygiął się w uśmiechu.
- Zabawne, ale jesteś kolejną osobą, która
mnie o to pyta. Odpowiedź jest taka sama jak poprzednio.
Upiłam łyk srebrnego płynu, czując jak
spływa mi do gardła i powoli rozgrzewa od środka. Z moich ust wyrwało się ciche
westchnięcie rozkoszy, gdy alkohol dotarł do żołądka, przyprawiając mnie o
ekscytujący dreszczyk. Nie żebym chodziła tu co wieczór i upijała się w sztok,
ale kilka drinków po frustrującej pracy zazwyczaj dobrze mi robiło. Na tyle
dobrze, że czasami rano mój demoniczny metabolizm musiał zmagać się ze skutkami
wieczornej alkoholizacji.
Barmanka uśmiechnęła się i wróciła do
polerowania szklanek. Rozejrzałam się dokoła, widząc parę znajomych twarzy,
Hyacinthus i Begonię z klanu faerie oraz Marka, jednego z likantropów. Moje
mieszane pochodzenie umożliwiało mi przebywanie w tym klubie i zawieranie przydatnych
znajomości. Takich, które umożliwiały rozwiązanie zagadek, o jakich ludziom się
nawet nie śniło. Homo sapiens nie mieli pojęcia ile stworzeń
krąży wokół nich i przenika ten świat, a zadaniem grupy ludzi zwanych Nocnymi
Łowcami było utrzymanie tego dalej w tajemnicy.
Jak na razie nieźle im szło, choć
dochodziło czasami do tak zwanych „wypadków”. Ludzie nie potrafili wyjaśnić
skąd brały się niewyjaśnione ataki na ludzi, wybuchy, pożary i tym podobne,
zwalając winę na wadliwe instalacje czy zarażone wścieklizną zwierzęta. Ja
wiedziałam jednak, że kryły się za nimi wampiry i inne mroczne stworzenia,
których imiona budziły grozę nawet w naszym podziemnym światku.
Mając jednak dość myślenia jak na jeden
dzień, sięgnęłam po szklankę, czując jednocześnie niepohamowaną chęć sięgnięcia
do torby po kolejną krzyżówkę i długopis. Gdybym zaczęła ją rozwiązywać, nikt
nawet nie zwróciłby na mnie uwagi, ale sam pomysł zrobienia tego w klubie wydał
mi się idiotyczny. I przypomniał mi też, choć starałam się to ignorować, o tym,
że byłam tu sama. Nigdy nie uważałam się za skończoną piękność, ale spojrzenia
rzucane w moją stronę przez męskich bywalców klubu mówiły, że chętnie by się
mną zajęli.
Widocznie to samo myślał facet, który
usiadł na stołku obok, przynosząc swój kufel piwa. Pokusa sięgnięcia po
krzyżówki i zasłonięcia się nimi jak parawanem stała się niemal nie do
opanowania.
- Hej, mała – powiedział, rzucając mi krzywy
uśmieszek, który w jego mniemaniu miał być zapewne uwodzicielski. – Taka ładna
dziewczyna i w dodatku sama?
Stłumiłam chęć zgrzytnięcia zębami,
pamiętając ile kasy musiałam wydać na nowe licówki, i odwróciłam się w stronę
nieznajomego.
- Sama, i wolałabym żeby tak pozostało –
odparłam, wracając do drinka.
- Spokojnie, nie tak ostro – rzucił facet,
unosząc ręce w obronnym geście. – Chcę tylko pogadać. – Przysunął swój stołek
niebezpiecznie blisko mojego. – Ciężki dzień w pracy? – spytał, zerkając
wymownie na szklankę w mojej dłoni.
Jak Raziela kocham, jeszcze jedno takie
pytanie a eksploduję.
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, po
którym zazwyczaj każdy się wycofywał, ale ten typ był wyjątkowo uparty. Albo
głupi.
I w dodatku był duende de casa, czyli poltergeistem.
Ostatnią rzeczą jakiej teraz
potrzebowałam.
- Słuchaj, facet – powiedziałam wiedząc, że
jak za chwilę wkurzę się jeszcze bardziej, moje ciemnoniebieskie oczy zaczną
się świecić na czerwono. Ot, taka moja demoniczna cecha po tatusiu. – Nie mam
ochoty na towarzystwo, a już na pewno nie na twoje. Znikaj stąd natychmiast
jeśli chcesz zachować w całości swój interes – wycedziłam, pocierając kciuk o
palec wskazujący i krzesząc pojedynczą czerwono-złotą iskierkę. Oczy
poltergeista rozszerzyły się ze zdumienia na jej widok. Chwilę później
zastąpiło je przerażenie, gdy zdał sobie sprawę czym tak naprawdę jestem.
Mamrocząc pod nosem jakieś
niezrozumiałe przeprosiny, zabrał czym prędzej swoje piwo i czmychnął w drugi
kąt sali.
Nie dziwiłam mu się. Nikt przy zdrowych
zmysłach nie chciałby zadzierać z potomkiem Adramelecha.
Zadowolona jak nigdy z wykorzystania
genów jakie odziedziczyłam po ojcu, usadowiłam się wygodnie na stołku i
poprosiłam o nalanie kolejnej szklaneczki.
Już miałam unieść ją do ust i upić
kolejny rozkosznie rozgrzewający łyk, gdy nagle to poczułam. Coś jakby
tąpnięcie energii. Świeżo zagojona blizna na ramieniu zaczęła wściekle piec.
Pohamowałam odruch podrapania jej przez rękaw i rozejrzałam się dokoła. Mój
wewnętrzny radar nie wyłapał niczego podejrzanego wewnątrz klubu. Zmrużyłam
oczy, zastanawiając się co to mogło być. Skoro nie tutaj, to prawdopodobnie na
zewnątrz.
Ułamek sekundy zajęło mi zastanawianie
się nad tym czy rzeczywiście chcę się w to plątać. Zarzuciłam płaszcz na
ramiona, przerzuciłam torbę przez głowę i zostawiłam na barze należność za
drinki i napiwek. Bramkarz otworzył przede mną drzwi, wypuszczając na pogrążony
w ciemności chodnik. Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta. Cholera, zasiedziałam
się. W „Execution” czas zdawał się płynąć o wiele za szybko. Michael pewnie
zastanawiał się gdzie się szwendam o tej porze, zamiast wracać do domu.
Sumienie nie dałoby mi jednak spokoju
gdyby nie sprawdziła tego co się stało. Bo że się stało nie miałam wątpliwości.
Ruszyłam Houston, mijając po drodze Arlene’s Grocery. Mój wyostrzony węch już
ze znacznej odległości wyłapał zapach czyjejś krwi. Gdy znalazłam się na
Orchard, woń przybrała na sile.
Za rogiem znajdowało się Pandemonium,
przed którym przechodziłam zaledwie kilka godzin temu. Odór krwi był tutaj
najsilniejszy. Rozejrzałam się po okolicy, ale nie zarejestrowałam niczego
niezwykłego. Postanowiłam zignorować frontowe wejście i zapuścić się w labirynt
uliczek obok. Minęłam kilka cuchnących zaułków, w których w ciemnościach
połyskiwały żółte ślepia zdziczałych kotów i walały się śmieci. Na końcu
kolejnej uliczki dostrzegłam jakiś kształt. A dokładniej zarys czyjej stopy.
Wsunęłam dłoń pod płaszcz i wyjęłam nóż
z osłony przypiętej na udzie. Zaciskając dłoń na rękojeści, przysunęłam się
plecami do ściany i zrobiłam kilka kroków w stronę bezwładnego kształtu.
Dopiero z odległości jakichś trzech metrów zauważyłam czyjeś długie jasne
włosy. Po upewnieniu się, że w pobliżu nikogo nie ma, podeszłam do ciała i
przyklękłam obok, naciągając rękawy swetra na palce żeby nie zostawić żadnych
śladów i odwracając w swoją stronę głowę martwej blondynki.
Dziewczyna nie wyglądała na więcej niż
piętnaście lat. Ubranie miała pocięte i nawet w takich ciemnościach widziałam
krew plamiącą niemal każdy skrawek materiału. Zamknęłam oczy, wzdychając
ciężko. Widocznie zabójca zaatakował po raz kolejny. Już widzę jak policja
cieszy się na widok następnego trupa.
Mój wzrok przykuły wtedy ciemne wzory
widoczne na jasnej skórze dziewczyny. Gdy dotarło do mnie po chwili na co tak
naprawdę patrzę, poczułam jak ogarnia mnie szok. To runy. Jedyna rasa, która
posiada coś takiego to Nocni Łowcy. Niemożliwe, pomyślałam. Obejrzałam ciało w
poszukiwaniu innego dowodu i znalazłam seraficki nóż. Niech to szlag. Młoda
Nocna Łowczyni zaszlachtowana w ciemnym zaułku na tyłach klubu. Tylko tego mi
brakowało.
Przeklinając w duchu swoje skrzywione
poczucie obowiązku, szybko przeszukałam najbliższą okolicę w poszukiwaniu
porzuconych narzędzi zbrodni, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Wróciłam do
ciała, zastanawiając się co, u licha, mam teraz zrobić.
Nigdy wcześniej nie angażowałam się w
śledztwa dotyczące przypadków, w których ofiary nie były ludźmi, i nie
wiedziałam czy mam na to ochotę.
Wróciłam przed klub. Na moje szczęście
wychodziło z niego kilku Nocnych Łowców, jeden chłopak i dwie dziewczyny.
- Hej – zawołałam w ich stronę. – Macie
chwilę?
Przystanęli, przyglądając mi się
podejrzliwym wzrokiem. Z moimi zdolnościami nie mogli wyczuć, że jestem w
połowie demonem, więc podeszłam krok bliżej.
- A co, stało się coś? – odezwał się wysoki
chłopak w czarnej skórzanej kurtce.
- Tak jakby. Tam w zaułku – powiedziałam,
pokazując palcem kierunek o który mi chodziło – leży martwa Nocna Łowczyni. Coś
mi mówi, że was to zainteresuje.
EricaNorthman
"Jak Raziela kocham" ?? Myślałam, że jesteś demonem :P Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział:D
OdpowiedzUsuńale pasowało mi to do sytuacji, więc zostawiłam Raziela ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział :D
OdpowiedzUsuńGenialne :D
OdpowiedzUsuńJimmyK
Piszesz jak prawdziwa profesjonalistka :) Czekam na następne rozdziały
OdpowiedzUsuńJak ja lubię Reinę. Coś czuję, że ona w końcu zabije swojego szefa :D Pokusa jest zbyt duża ;)Rozdział bardzo dobry.
OdpowiedzUsuńŚwietny jest ten rozdział. Super się czyta :D
OdpowiedzUsuńNie będę Cię już wychwalać :D Uwielbam Reinę świetna z niej babka :) Czekam na kolejne czapy:D
OdpowiedzUsuń