Dzisiaj nie obudziła mnie
piosenka z budzika Arrianne. Usiadłam na łóżku. Dziewiąta pięćdziesiąt dwa.
Zazwyczaj o tej godzinie krzyczała na mnie za to, że śpię tak długo. Poszłam do
kuchni. Nie było jej tam ani na kanapie w salonie. Z jej pokoju dobiegała muzyka.
A raczej nieznośna rąbanka (jak to określała zawsze metal). Wczoraj, kiedy
wróciłam do mieszkania już siedziała u siebie za zamkniętymi drzwiami. Pukałam,
prosiłam żeby mnie wpuściła i powiedziała, o co chodzi, a ona jedynie
odpowiadała „Zostaw mnie.”, „Moje życie nie ma sensu.”, „Nikogo nie obchodzę.”
I inne emo gadanie. „Jak będziesz chciała pogadać to jestem u siebie” -
rzuciłam i poszłam do swojego pokoju. Cały wieczór myślałam nad znalezionym
ciałem. Chciałam powiedzieć o tym Arrianne, ale jak widać pewnie pokłóciła się
ze swoim Przyziemnym chłopakiem Wesley’em. Albo upiekła zakalca. To albo to. W
obydwóch przypadkach chodziła poirytowana, kłóciła się i płakała.
Podeszłam do
drzwi jej pokoju i zapukałam. Nic.
- Arrianne Evangeline Bellamort, jeżeli zaraz nie otworzysz
tych drzwi to obiecuję ci, że je wywarzę i będziesz musiała mi się ostro tłumaczyć!
– Krzyknęłam. Usłyszałam szczęk zamka i otworzyłam drzwi w tej samej chwili,
kiedy Arrie rzuciła się na łóżko.
- Od kiedy słuchasz Metallici? – Spytałam opierając się o
framugę.
- Odkąd moje życie straciło sens. Tak na marginesie to nie
Metallica tylko Black Sabbath. – Ukryła twarz w poduszce. Ok, Arrianne
rozróżniająca metalowe zespoły… To musi być coś poważniejszego niż upieczenie
zakalca. Może napięcie przedmiesiączkowe? Usiadłam na brzegu jej łóżka i
rozejrzałam się po pokoju. Na ścianach brzoskwiniowego koloru wisiały
przyklejone nasze zdjęcia, wycinki z gazet i… zaraz, zaraz. Czy to były zdjęcia
tyłków aktorów?! Będziemy musiały porozmawiać.
- A dlaczego twoje życie straciło sens? – Powiedziałam.
Arrianne usiadła i spojrzała na mnie. Zauważyłam, że miała czerwone,
napuchnięte oczy, a na policzkach zaschnięte łzy. Objęła mnie.
- Wesley ze mną zerwał. – Wychlipała. Nie lubiłam Wesley’a.
Był jednym z najgłupszych Przyziemnych. Egoistyczny drań. Zawsze, gdy do nas
przychodził kładł te swoje brudne buciory na stole i wypijał mojego Red Bull’a.
Ten gość był naprawdę odrażający. Dodatkowo nieuprzejmy. Raz, kiedy czekał na
Arrie powiedział do mnie „Przynieś mi piwo, kobieto.”, na co ja „Co proszę?”.
Przez cały tydzień chodził z siniakiem pod okiem i nigdy więcej o nic mnie nie
poprosił.
- Kochanie, tak mi przykro. Nie płacz już. – Przytuliłam ją.
- Powiedział, że znalazł sobie kogoś innego i nic już do
mnie nie czuje. – Rozryczała się na dobre. Taa… Tego domyślałam się już od
jakiegoś czasu. Szczerze? Nawet się cieszyłam, że już nie są razem. I nie
chodzi o to, że jestem podła. Arrianne jest dla mnie jak siostra. Naprawdę było
mi jej żal, ale wiedziałam, że bez Wesley’a będzie jej lepiej.
- Nie przejmuj się tym przychlastem, dobrze? Pomyśl. Nie był
ciebie wart. Znajdziesz sobie kogoś lepszego. Nie płacz już. – Zaczęłam
rozcierać jej ramiona. No dobra. Nie jestem dobra w pocieszaniu osób ze
złamanym sercem, ale się starałam. – Pokaż się. – Odsunęłam ją od siebie. –
Masz przestać płakać, jasne? Powiedz sobie : Wesley’u Evanie Carterze, nic do
ciebie nie czuję, nie jesteś mnie wart. – Ok! To zabrzmiało idiotycznie. Czy
ktoś wie gdzie mogę dostać książkę „Pocieszanie
przyjaciółek ze złamanym sercem. Poradnik dla zielonych.”? – Chodź. –
Pomogłam jej wstać i zaprowadziłam na kanapę. Usiadła na jej brzegu i przykryła
się białym kocem z polaru. Obeszłam szafki, które oddzielały kuchnię od salonu
i wyjęłam z zamrażalnika lody miętowe. Co jak co, ale Tesco ma świetne lody
miętowe. Napełniłam nimi dwa pucharki, wzięłam łyżeczki i postawiłam to
wszystko na stoliku przed kanapą. Podeszłam do telewizora i włączyłam DVD.
Wzięłam z czarnej półki parę płyt, które w zeszłym tygodniu przyniósł tu
Nathan. Klątwa. Sierociniec. Paranormal Activity.
- Co wolisz obejrzeć? „Piła” czy ten schizowy horror
„Laleczka Chucky”? – Spytałam przeklinając Nathan’a za jego cudowny gust,
jeżeli chodzi o filmy.
- Piła też jest schizowa. Niech będzie „Laleczka Chucky”. –
Odpowiedziała i włożyła do ust łyżeczkę lodów. Odpaliłam płytę i usiadłam obok
niej. Kiedy skończyłyśmy oglądać film Arrianne widocznie poprawił się humor.
Zaczęła się śmiać nawet z irytujących żartów Billa, który w mniej więcej
trzydziestej minucie filmu wleciał do nas przez okno.
- Słyszałyście o najnowszych wieściach? – Zapytał, kiedy
zajęłam się poszukiwaniem programu, na którym puszczali powtórki serialu
„Supernatural”.
- Jakie? – Arrie ożywiła się. Uwielbiała plotki.
- Byłem w Pandemonium. Widziałem pannę Sylwię Velan z uroczą
panią detektyw Ramirez.
- Bill! Myślałam, że powiesz coś w stylu „Taka i taka zaszła
w ciążę”, a ty wyskakujesz mi z jakimś spotkaniem.
- Słyszałem, że mają czyjegoś brata.
- Nie mieszajmy się w ich sprawy. To może się źle skończyć.
– Powiedziałam i zaczęłam podziwiać twarz Mishy Collins wcielającego się w rolę
Castiela. Po czterdziestu minutach (i parudziesięciu wzdychaniach do Jensena
Acklesa) Bill’a nie było („Idę się ponabijać z tego starego pryka w hawajskiej
koszuli.”), a my byłyśmy przebrane w jeansy, koszulki i skórzane kurtki.
Właśnie zakładałam moje czarne tenisówki, a Arrie wkładała za pasek stele.
Wyszłyśmy do restauracji „Taki” na śniadanie ze względu na to, że w lodówce
jedynym jedzeniem była zimna zupa pomidorowa z puszki i mango. Oczywiście nie
licząc prawie zjedzonych miętowych lodów.
- Śmierdzi tu mokrym psem. – Arrie zmarszczyła nos i
odruchowo spojrzałyśmy na stolik, przy którym siedziały wilkołaki. Patrzyli się
na nas spode łba. Ups! Chyba to słyszeli. Uśmiechnęłyśmy się szeroko i
usiadłyśmy w boksie przy ścianie. Podeszła do nas kelnerka.
- Co podać? – Spytała z wymuszonym uśmiechem.
- To co zwykle. – Odpowiedziałyśmy, a ona oddaliła się.
- Hej. – Powiedział Nathan wciskając się na miejsce obok
mnie.
- Ktoś cię tu zapraszał? – Spytałam.
- Shelby kupiła mi kamizelkę z wełny owiec. Masakra. – Zignorował
mnie.
- Kto to jest Shelby?
- Moja dziewczyna. – Uśmiechnął się szeroko.
- Masz dziewczynę? – Nie chciało mi się wierzyc.
- A co? Zazdrosna? – Wyciągnął się.
- Chciałbyś. – Prychnęłam.
- A co takiego złego widzisz w owcach? – Zainteresowała się
Arrianne.
- Co złego? To małe, krwiożercze, białe terrorystki. Nie
dajcie się zwieść ich puszystości i słodkim pyszczkom. Tygodniami spiskują za
naszymi plecami. To jak połączenie szczura i karalucha. Przetrwają wszystko. Myślicie,
że co się stało z tym faerie, który nie pokazywał się od dwóch tygodni?
Rozpłynął się w powietrzu? Nie. To owce go zjadły. – Wyjaśniał z przejęciem. –
Dodatkowo śniły mi się w nocy. Siedziałem na polanie i zobaczyłem owcę. Zaczęła
się zbliżać do mnie. Wstałem i nagle zobaczyłem tysiące owiec umazanych krwią z
wampirzymi kłami idących za nią. Zaczęły mnie gonić.
- Jesteś śmieszny! Owce to małe, białe, puchate stworzątka.
– Oburzyłam się.
- Mówcie, co chcecie. Ale owcom nie wolno ufać.
- Dwa cheeseburgery i frytki. – Podeszła do nas kelnerka i
obdarzyła Nathan’a zalotnym uśmieszkiem. Odeszła kołysząc biodrami. Aż zanadto.
Na serio. Myślałam, że te biodra zaraz jej się wyrwą. Zaczęłam jeść
cheeseburgera.
- Czego chcesz, Blacktears? – Spytałam z pełną buzią.
- A czy ja muszę coś chcieć? Nie mogę odwiedzic tak po
prostu moich dwóch przyjaciółek? – Nathan obruszył się.
- Zawsze coś chcesz.
- No dobra. Masz rację. Potrzebuję shurikeny’ów od
Suursiga.
- To idź i kup.
- No i właśnie w tym jest problem. – Zmieszał się.
- Nathan'ie Shane'ie Blacktears, co znowu zrobiłeś?
- No, bo … - zaczął i mruknął coś pod nosem.
- Co? – Skrzywiłam się.
- Oj, bo poszedłem do jego sklepu i zacząłem śmiać się z
jego koszuli w palmy, na co on wyjął karabin, kazał mi „zabierać stamtąd dupę” i
prawie mnie postrzelił. – Przejechał dłonią po włosach. Co za dureń. Debil.
Debil. Debil.
- Braaaawo. – Mruknęłam. – I co? Chcesz żebyśmy tam poszły
za ciebie?
- Mniej więcej.
- A gdzie się podziała męska odwaga?!
- Nie bulwersuj się tak Pyszczuniu, bo kawałki kotleta
wylatują ci z ust. – Zaczął się śmiać.
- Zamknij się. – Warknęłam. Nie miał racji. Wcale nie
wylatywały. Próbował zmienić temat.
- No to, co ty na to?
- Co będziemy z tego miały?
- Może… Nowe noże serafickie?
- Mamy ich dużo.
- To… Nóź japoński? Wiem, że lubicie chińszczyznę.
- I sto dolarów. – Uniosłam brew.
- Nie przeginaj, Nightmare.
- Zawsze warto próbować. – Zaczęłam jeść frytki.
***
Szłyśmy do domu. Przez całą drogę Arrianne
zerkała na mnie z ukosa i uśmiechała się pod nosem. Gdy weszłyśmy do
mieszkania, powiesiłam kurtkę na wieszaku. I odwróciłam się do mojej
przyjaciółki.
- Co ty się tak uśmiechasz? Paraliżu dostałaś czy już do
reszty padło ci na mózg? – Spytałam i podeszłam do lodówki. Otworzyłam ją. Zupa
pomidorowa i mango. Będzie trzeba zrobić zakupy…
- Coś się święci. – Powiedziała i usiadła na krzesełku
barowym przy szafkach oddzielających kuchnię od salonu.
- O co ci chodzi?
- O ciebie i Nathan’a, głupku. – Zaczęła się jeszcze
bardziej idiotycznie uśmiechać, a ja próbowałam nie wybuchnąć śmiechem.
- Nie śmiej się! Jesteś okropna. Musimy znaleźć ci jakiegoś
chłopaka. Mam pomysł! Znam takiego jednego Nocnego Łowcę. Umówię cię z nim! –
Klasnęła w dłonie uradowana. Cudownie. Teraz będzie zabawiać się w swatkę.
Tylko tego mi brakowało.
- Będziesz zadowolona! Obiecuję! – Krzyknęła i poszła po
telefon. Rzuciłam się na kanapę sceptycznie kręcąc głową.
***
- Może zamiast tych tenisówek założysz moje szpilki od
McQeen’a? – Zaproponowała Arrie. Uparła się żebym jeszcze tego wieczoru poszła
do kina z jej przyjacielem – Matt’em Greenfire. Od początku wiedziałam, że to
będzie porażka, ale nie miałam już siły się z nią kłócić. Założyłam rurki,
luźną koszulkę w szerokie pasy i skórzaną kurtkę, a włosy związałam w kucyk.
- Nie, dzięki. Nie chcę sobie połamać nóg jak będę od niego
uciekać. – Odparłam i schowałam za pasek stele i seraficki nóż.
- Daj spokój. Po co ci to? – Pokazała na broń.
- Na wypadek gdyby ręce go zaczęły świerzbić. – Uśmiechnęłam
się. – Tylko się nie zdziw jak zobaczysz mnie tu za półgodziny! – Rzuciłam i
wyszłam.
- Nie martw się! Będzie fajnie! – Krzyknęła za mną z
tajemniczym uśmieszkiem. Coś knuła. Czułam to. Założyłam słuchawki i włączyłam
piosenkę Bohemian Rhapsody – Qeen. Po paru minutach byłam już w cieplutkim
kinie i czekałam przy barze. Mieliśmy bilety na jakiś horror.
- Aprilynne? – Usłyszałam czyjś głos i obróciłam się. Przede
mną stał średniego wzrostu niebieskooki blondyn z lekko zadartym nosem.
- Tak. A ty to pewnie Matt. – Powiedziałam łagodnie. Uśmiechnął
się i usiadł obok mnie. Do seansu mieliśmy jeszcze półgodziny, więc zaczął nadawać
o swoim życiu. Cuuuudownie. Trafił mi się jakiś nadęty laluś. Gdy tak gadał, a
ja kiwałam głową udając, że słucham (wyłączyłam się po słowach, „kiedy miałem pięć
lat moja mama zamknęła mnie w pralce”) spojrzałam na drzwi i zamarłam. Wszedł
Nathan obejmując jakąś strasznie chudą i wysoką blondynkę. Jeszcze tego mi
brakowało żeby mnie zobaczył tutaj, a przez kolejne tygodnie się ze mnie śmiał.
Zaraz, zaraz. Czy to nie dziwne, że zjawili się o tej samej porze co my? Kiedy
Nathan mnie zauważył szepnął coś do dziewczyny. Zaczęła chichotać i
podeszli do nas.
- Hej, April! Nie sądziłem, że cię tu spotkamy. – Powiedział
z uśmiechem. – Poznajcie się. Shelby, April.
- Miło mi cię poznać. – Blondynka wyciągnęła do mnie rękę.
- Ciebie również. – Uścisnęłam jej dłoń i uśmiechnęłam się
cierpko. Była ubrana w sukienkę w odcieniu wymiotów. Ohyda. – Ładna sukienka. –
Powiedziałam z sarkazmem, ale ona chyba była na tyle głupia, że tego nie
zrozumiała. Podekscytowała się tym „komplementem” i podziękowała.
- Wasza przyjaciółka jest boska. – Oznajmiła Shelby.
- Kto? – Spytałam.
- No ta Arrianne. Niedawno zadzwoniła do Nathan’a i dała nam
bilety na „Kobietę w Czerni”. – Wyjaśniła. No tak. Cholerna Arrianne. Mogłam
się domyślić.
- O! Co za zbieg okoliczności! My też idziemy na ten film! –Uradował
się Matt, a ja rzuciłam mu mordercze spojrzenie. Zamknij się. Do cholery z
moimi mocami! Po co mi możliwość zaglądania w czyjąś przeszłość?! Czemu nie
mogę wpływać na czyjąś wolę?!
- Naprawdę? Cudownie! Chodźmy! – Shelby klasnęła w dłonie i
pociągnęła Nathan’a w stronę sali, który cały czas przyglądał mi się z
rozbawieniem. W tym momencie chciałam podejść do ściany i zacząć walic w nią
głową, ale powstrzymało mnie to, że kino jest miejscem publicznym. Podczas
seansu moje nerwy zostały poddane próbie i to nie przez film. Matt, który
siedział obok mnie, przy każdym momencie gdzie pojawiał się duch prostował się,
krzyczał, rozlewał colę albo rozsypywał popcorn. Napisałam do Arrianne sms,
jedne słowo, które brzmiało „HARAKIRI”*. Po filmie szybko wymknęłam się z sali żeby
nie natknąć się na Nathan’a i Shelby.
- Mam nadzieję, że jeszcze do mnie zadzwonisz! – Mrugnął do
mnie Matt, gdy zostawiałam go pod kinem. Musiałam powstrzymywać wymioty.
- Taaak, oczywiście. – Mruknęłam. Jeżeli naprawdę tak sądzi, to
chłopak ma bujną wyobraźnię. Miałam właśnie zakładać słuchawki, kiedy
usłyszałam szelest dobiegający z zaułka obok, którego przechodziłam. Stanęłam,
wyjęłam nóż i rozejrzałam się. Kolejny szelest. Wymówiłam imię „Gabriel”,
sztylet zaświecił i podeszłam do kamiennej ściany. Nic. Może mi się wydawało? Wzruszyłam
ramionami, schowałam nóż i zrobiłam krok. Nagle poczułam, że coś zaciska się w wokół
mojej kostki, a później uderzyłam o ziemię.
___________________________________________________________________________
Harakiri – samobójstwo polegające na wbiciu noża w brzuch i
rozpruciu go. :D
Farfaix
Hahaha ale się uśmiałam!
OdpowiedzUsuńNajlepsze były owce, po prostu padłam! I Matt krzyczący w sali kinowej też mnie rozwalił. Ja chcę 3! Umieram z ciekawości! Ktoś tu jest chyba zaaazdrooosny :D
~DziejeSie
AAAA znowu w takim momencie ktoś kończy rozdział :P SUPERNATURAL rządzi - Jared Padalecki nie zrobił wrażenia na April? :D
OdpowiedzUsuńHaha owce mega :D Super rozdział :D
OdpowiedzUsuńOwce złe?Padłam xD Fajny rozdział, bardzo humorystycznie opisany :D I znowu mamy zakończenie zachęcające do niecierpliwego oczekiwania na dalszy rozwój wydarzeń :D
OdpowiedzUsuń