sobota, 22 września 2012

Viviene Winslet - Rozdział drugi

Po wczorajszym wieczorze, kiedy to zaczęłam płakać pierwszy raz od pięciu lat, dotarło do mnie, jak bardzo tęsknię za swoją rodziną.
Zdałam sobie sprawę z tego, że moje życie jest bez nich… puste. Prawie nic nie warte. Jedyne, co mnie trzymało tu, na tym świecie, to Margaret. Dzięki niej cokolwiek miało sens. Gdybym ją straciła, nie pozostałoby mi nic.
Wiedziona nagłym impulsem, zerwałam się z łóżka i skierowałam w stronę szafy. Wyciągnęłam z niej czarne rurki i flanelową koszulę w kratę. Szybko to na siebie zarzuciłam. Z szuflady w komodzie wygrzebałam pierwszą lepszą parę skarpetek, a spod łóżka wyjęłam buty od stroju bojowego.
Uwielbiałam je.
Czarne, z płaską podeszwą, sięgające kolan. Do tego ciągnące się od góry do dołu klamry.
Założyłam je pospiesznie, po czym w biegu ściągnęłam z oparcia krzesła swoją skórzaną kurtkę i ruszyłam w stronę wyjścia. Nim opuściłam mieszkanie, napisałam na małej kartce „Nie gotuj dla mnie obiadu, nie wiem, kiedy wrócę.”, przykleiłam ją do lodówki i zabrałam z blatu kluczyki do motoru. Dopiero wtedy mogłam spokojnie wyjść.
Deszcz lał się z nieba strugami, momentalnie dobierając się do moich włosów. Zaklęłam pod nosem i stawiając kołnierz kurtki, pobiegłam do garażu. Jakie było moje zaskoczenie, gdy nie zobaczyłam w środku swojego ukochanego BMW S1000RR.
 - Kurwa! – zaklęłam, waląc się otwartą dłonią w czoło. Kompletnie zapomniałam, że motor został zniszczony wczorajszego wieczoru.
Z ponurą miną rzuciłam w kąt, jak się okazało, zapasowe kluczyki do motoru i z ponurą miną ruszyłam przed siebie na piechotę.

                                                        ***

Ze wzrokiem wbitym w ziemię, przemierzałam kolejne ulice.
Deszcz padał nieustannie i wdzierał się pod kolejne warstwy ubrania.
Włosy zwisały wokół mojej twarzy w ciężkich i mokrych strąkach, a przy każdym kroku w moje uszy wwiercał się nieprzyjemny plusk rozchlapywanej wody.
Na chodnikach było pusto. Brzydka pogoda skutecznie odstraszała ludzi. Nawet samochodów było mniej.
Musiałam dziwnie wyglądać, wlokąc się tak bez kaptura czy parasolki. Samotna, z ponurą miną. Do tego zapłakana. Choć nawet, jak ktoś wyglądał przez któreś z okien, nie widział moich łez. Deszcz świetnie to ukrył.
Szybko przebiegłam przez ulicę, nim światło zmieniło się na czerwone i skręciłam w jedną z wąskich uliczek między budynkami.
Po pięciu minutach dotarłam do celu.
Stanęłam przed bramą cmentarza.
Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam skrzypiącą furtkę. Nie zamykałam jej za sobą.
Mijałam kolejne nagrobki. Od tych najstarszych, zniszczonych przez czas i żywioły, po te najnowsze.
Tyle martwych osób. Każda z jakąś przeszłością, dobrą lub złą. Z tęskniącą rodziną lub bez niej… a także niewypowiedzianymi słowami pożegnania zamarłymi na ustach.
Każda kolejna sekunda spędzona w tym miejscu obciążała moje barki smutkiem, świadomością tego, jak kruche jest życie, oraz żalem tych, którym je odebrano. 

Wcisnęłam ręce głęboko w kieszenie i skręciłam w jedną z alejek. Mijając kolejne groby, odwracałam od nich wzrok. Nie mogłam patrzeć na to, jak niektórzy z nich byli młodzi.
Choć Nocni Łowcy od małego byli uczeni godzenia się ze śmiercią, ja tego nie umiałam. Nie potrafiłam przejść nad czyjąś śmiercią do porządku dziennego. Bez względu na to, jak bardzo znałam tą osobę, cierpienie wdzierało się do mojego umysłu i trudno było mi nad nim zapanować.
Zatrzymałam się raptownie i stanęłam przodem do grobów.

Nicholas Vinslet
Corneille Vinslet
Alain Vinslet 


Gdy ujrzałam te imiona na nagrobkach, zakręciło mi się w głowie… Tak dawno tu nie byłam. Jakieś… dwa lata. Pomimo tego groby były czyste i zadbane, a trawa wokół nich idealnie przycięta.
Przy najbliższej okazji powinnam podziękować nadzorcy cmentarza za to jak dba o nieodwiedzane nagrobki.
Deszcz powoli ustępował… A ja nadal stałam w tym samym miejscu. Po moich policzkach wciąż płynęły łzy.
- Przepraszam… - wyszeptałam, a nogi odmówiły mi posłuszeństwa i ugięły się pode mną.
Upadłam na mokrą trawę, a moim ciałem wstrząsnął szloch.
Dlaczego ich straciłam? Tak bardzo się kochaliśmy, tak dobrze nam było ze sobą.
Tyle wspomnień...

Rodzice poznali się w czasie walki.
Działo się to we Francji, skąd pochodziła moja mama. Tata zgłosił się na ochotnika, by na jakiś czas przenieść się do Paryskiego Instytutu, by zastąpić jednego z nieobecnych Nocnych Łowców.
Pochodził z bardzo zamożnej rodziny, więc mógł sobie pozwolić na takie wyjazdy.
Oboje mieli wtedy po osiemnaście lat.
Do Instytutu przyszło wezwanie do walki. W okolicach Luwru zaatakował demon. Tata od razu stawił się w gotowości.
Gdy dotarł na miejsce, z demonem już ktoś walczył.
Okazało się, że była to moja mama.
Tata mówił mi, że w czasie walki wyglądała jak Anioł Zemsty. Czerń jej stroju bojowego i długie, falowane blond włosy tworzyły niesamowity kontrast, a to nadawało jej osobie niepowtarzalności.
Po tym, jak w końcu się opanował, ruszył jej z pomocą. Okazało się, że bardzo tego potrzebowała.
Demon z którym walczyła nie był zwykłym, podrzędnym demonem – był to Wielki Demon, Bazyliszek.
Mama była ciężko ranna, a to sprawiało jej problemy w walce, lecz nie poddawała się i zadawała kolejne ciosy.
Nie dopytywałam się o to, jak pokonali potwora, bo nie byłam zainteresowana. Bardziej obchodziło mnie to, jak potoczyły się losy rodziców.
Po tym, jak walka się skończyła, mama zemdlała. Tata zareagował bardzo szybko, złapał ją i popędził do Instytutu najszybciej, jak potrafił.
W czasie, kiedy była nieprzytomna, zaglądał do niej często i podziwiał ją, jej urodę. Powiedział mi, że właśnie wtedy, gdy była leczona z jadu Bazyliszka, zakochał się w niej.
Starał się dowiedzieć, kim jest, jak się nazywa, ale w Instytucie nikt nie chciał mu tego powiedzieć. Od początku odnosili się niechętnie na każdą wzmiankę o niej.
Prawie dwa tygodnie po walce odzyskała przytomność. Akurat był u niej tata.
Gdy otworzyła oczy, tata zauważył w nich zaniepokojenie i zdziwienie.
Zerwała się z łózka, ale tata z powrotem ją na nie przewrócił. Zaczęła się szarpać. Powiedziała mu wtedy, że ma ją puścić i posłała mu niezłą wiązankę, jak to ujął w czasie opowiadania mi tego. Zatkał jej usta ręką. Wychowany był w bardzo szanowanej i bogatej rodzinie, z zasadami rodem ze średniowiecza… Trzymali go tam jak na smyczy, dlatego też nie był przyzwyczajony do tego, że kobieta wyraża się w ten sposób.
Kiedy udzielał jej reprymendy swoim „snobistycznym, kretyńskim tonem” jak określiła to mama, jednym celnym kopniakiem w krocze powaliła go na ziemię.
Pospiesznie wstała i zaczęła zasypywać go pytaniami o to, dlaczego tu jest, dlaczego i jak długo.
Przez jakiś czas rozmawiali i tata wszystko jej tłumaczył. Przyjęła to spokojnie.
Gdy już skończył się temat walki i przebiegu jej leczenia, przedstawili się sobie. Tata był nią zachwycony, a mama… cóż, nie przepadała za nim.
Choć czuła do niego niechęć, opowiedziała mu o tym, że jest wolnym strzelcem i nie współpracuje z Clave. Uważała, że ich zasady są głupie i bezsensowne. Dlatego też działała w pojedynkę.
To był właśnie powód, dla którego Nefilim odnosili się do niej z taką niechęcią. On tego nie rozumiał.
Kilka dni później opuściła Instytut i wróciła do swojego mieszkania, ale tata nie odpuszczał i nachodził ją. Mama miała go dosyć, ale z upływem czasu widywała się z nim z coraz większą radością.
Przez pół roku dojrzewała do uczucia, którym siebie obdarzyli. Wtedy właśnie tata jej się oświadczył i zaproponował jej wyprowadzkę do Los Angeles, gdzie mieszkał.
Zgodziła się, bo nic nie trzymało jej w Paryżu. Nie miała ani rodziny, ani przyjaciół.
Kiedy tata przedstawił ją swojej rodzinie, widział ich niechęć do niej. Od zawsze chcieli znaleźć dla niego kobietę z bardzo bogatej rodziny. On jednak postawił na swoim i związał się z mamą.
Niedługo potem wzięli ślub.
Potem pojawił się mój brat, Alain.
Pięć lat później ja.
Dorastaliśmy otoczeni miłością i szczęściem. By nas wychować, mama zrezygnowała z bycia Nocnym Łowcą, jednak zachowała Znaki. Prawo pozwalało na to, ale ona i tak się nim nie kierowała. To była jej decyzja i żadne zasady narzucane przez innych by tego nie zmieniły.
Tata również ograniczył walki do minimum, a przez to jego rodzice odsunęli się od niego. On to jednak ignorował. W jego życiu liczyliśmy się tylko my: ja, Alain i mama.
Jedno z najlepszych wspomnień, jakie zachowałam to moje piąte urodziny. Nie wiem, jakim cudem zachowałam w głowie tak szczegółowo dzień z wczesnego dzieciństwa… Ale najważniejsze jest to, że zapamiętałam.
Były to moje piąte urodziny, o których Alain zapomniał. Do tej pory uśmiecham się, gdy przypomnę sobie, jak się wtedy na niego złościłam… Dopóki się nie zrekompensował i nie dał mi prezentu.
Była to srebrna zawieszka – delfinek. Jako dziecko uwielbiałam te zwierzęta. Gdy tylko go ujrzałam, poprosiłam mamę o jakiś łańcuszek.
Dostałam go.
I od dnia, gdy zawisł na mojej szyi, ani razu go nie zdjęłam.
W wieku ośmiu lat dowiedziałam się o Świecie Cieni i o tym, kim jestem.
Miałam do wyboru: podjąć się szkolenia i zostać w przyszłości Nocną Łowczynią, lub żyć jako Przyziemna.
Zdecydowałam się na treningi z dwóch powodów – pierwszym z nich była czysta ciekawość. Drugim to, że od kilku lat uczył się też mój brat.
Jako starszy z rodzeństwa, Alain dawał mi świetny przykład. Naprawdę się starał, a nawet pomagał mi w czasie treningów. Choć miał trzynaście lat, naprawdę dobrze walczył. Za to pokochałam go jeszcze bardziej.
Kolejne lata mijały mi na treningach i nauce demonologii, zielarstwa oraz run.
W międzyczasie rodzice pokazywali mi i Alainowi, jak żyć w świecie Przyziemnych. Nie chcieli, byśmy byli jak niektórzy Nefilim – zacofani i zamknięci w kręgu ludzi naszej rasy.
W wieku dwunastu lat wyjechałam na obóz. Pierwszy raz miałam rozstać się z rodzicami na ponad dwa tygodnia. To było dla mnie wyzwanie, ale czułam się gotowa. Przyszedł czas, bym się usamodzielniła.
W tym czasie rodzice i Alain mieli popłynąć gdzieś na jachcie.
Dzień mojego wyjazdu jednocześnie stał się dniem naszego pożegnania.
Nigdy więcej ich nie zobaczyłam.
Jacht zatonął.
Razem z nimi.

Deszcz przestał padać, a ja klęczałam, na ziemi, obejmując się ramionami.
 - Przepraszam, przepraszam… - z moich ust wciąż padało to samo słowo.

Rodzice taty ściągnęli mnie z powrotem do Los Angeles na pogrzeb.
Ciał mamy, taty i Alaina nie znaleziono. Tuż przed pogrzebem ktoś odnalazł deklarację mojego ojca, że chce, by pochowano go jak Przyziemnego. Tak więc zrobiono… A w grobach obok niego spoczęli mama i mój brat.
Po wszystkim dziadkowie spakowali moje rzeczy i zabrali do siebie.
Miałam z nimi zamieszkać.
Były to najgorsze trzy lata w moim życiu.
Każdego dnia wysłuchiwałam tego, jak nienawidzili mojej matki… Za to, że odebrała im syna i za to, jaka była. Na każdym kroku porównywali mnie z nią i do tego mieszali nas obie z błotem. Twierdzili, że odziedziczyłam po niej niewyparzoną gębę, wulgarność i prostactwo.
Nienawidziłam ich za to.
Zdarzało się nawet, że mnie bili… I nie były to delikatne klapsy. Często pojawiały się siniaki.
Pomiatali mną jak śmieciem i poniżali mnie.
W końcu powiedziałam: dość.
W dniu moich piętnastych urodzin uciekłam od nich. Nie zostawiłam żadnej wiadomości, choćby najmniejszej karteczki. Mało prawdopodobne było to, by się przejęli, że odeszłam.
W ten sposób trafiłam do Nowego Yorku. Potem odnalazłam Instytut, gdzie poprosiłam o schronienie. Przyjęli mnie tam z otwartymi ramionami.
Przeszłam dalsze szkolenie. Zaczęłam wykonywać zlecenia na demony, poznałam Margaret. Potem wprowadziłam się do mieszkania, które, jak się okazało, ojciec miał wykupione w Nowym Yorku „na wszelki wypadek”.
Zaczęłam nowe życie.

- Przepraszam, czy coś pani dolega? – uniosłam wzrok, wyrwana z zamyślenia.
Nade mną stał wysoki mężczyzna. Około trzydziestki. Blond włosy, niebieskie oczy.
Miał na sobie czarne jeansy, pantofle, dość nieodpowiednie na taką pogodę, szary sweter i elegancką, skórzaną kurtkę.
Wydawał mi się znajomy.
Na jego dłoni dojrzałam znak.
Nocny Łowca.
Zerwałam się na równe nogi i otarłam oczy wierzchem dłoni.
- Jasne, nic mi nie jest. – zmarszczyłam brwi, a palcami jednej ręki bawiłam się srebrnym delfinkiem.
 - Przecież widzę, że coś jest nie tak… Płakała… - zauważył, czym się bawię i zamarł w bezruchu, z wytrzeszczonymi oczami. - … łaś.
Spojrzałam mu uważnie w oczy. Ujrzałam w nich nieme pytanie, tęsknotę, niepewność.
Powoli wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Viviene… - wyszeptał.
Już wiedziałam, kim jest.


Klaudia_W

6 komentarzy:

  1. O ja cie O_O Ten koniec to chyba z 5x czytałam :D Zajebisty pomysł. W ogóle w świetnych okolicznościach poznali się jej rodzice :P Jak Viviene zakładała buty, to były TE BUTY KEVINA? xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieeeeee. Viv ma na płaskiej podeszwie, a nie sterydziaki xD

      Usuń
    2. Kurde już jape cieszyłam jak o tym czytałam xD

      Usuń
    3. One są takie, jak ma Jamie ;P Tylko dłuższe. No i te klamry :D

      Usuń
  2. KIM JEST? JAK MOGŁAŚ SKOŃCZYĆ W TAKIM MOMENCIE!?
    Pisała to oburzona Jimmyk ! :D

    OdpowiedzUsuń