Poranki bywają
bolesne – nawet bardzo. Z tą myślą zacząłem kolejny dzień. Z salonu dobiegały
dźwięki 57008 odcinka „Mody na demoniczną ospę”:, Kogo wybierze
Sześciopalczasty Nigel? czerwonooką czarownicę czy różowowłosą wampirzyce?”.
Życie jest jak
papier toaletowy, długie, szare i do dupy – jak mawiał mój dziadek. Otworzyłem
szafę i na chybił trafił wybrałem koszulę. Była brązowa z eleganckim wzorem w
żółte palemki. „Dobry wybór, masz gust przystojniaku” mruknąłem. Z dołu dobiegł mnie ryk Wściekłego
Bawoła:
-Symeonie
Gerwazy Suursiga, musimy poważnie porozmawiać! – Orz w mordę, o co mogło
chodzić tej Rozdętej Ropusze? Jak przez mgłę widziałem bar, rozbity wazon i
latający stolik. Tylko u diabła skąd kojarzę nordyckich bogów i jakiegoś Wikinga?
W umyśle kreślił
mi się plan działania jak uniknąć rozmowy– wyjście z domu było tylko jedno i
prowadziło obok salonu, gdzie Wredna Modliszka oglądała serial. Niczym Sherlock
Holmes, tylko ten przystojniejszy, głowiłem się jak rozwiązać mój problem.
Nagle – Eureka! Okno!
Wyjrzałem
przez szybę, odrobinę przybrudzoną od czasu, gdy ta niewdzięczna, wymalowana
babina stwierdziła, że mogę sam sobie sprzątać. To było chyba 5 lat temu.
Otworzyłem na rozcież okno i stanąłem na parapecie. Po mojej prawej miałem
zardzewiałą rynnę – zdecydowałem się po niej zejść. Gdy powoli zsuwałem się na
dół, rynna podejrzanie zaskrzypiała.
„Cholera tylko
nie to” pomyślałem. Kolejną myślą było „Ja latam!”. Następna nie była taka
wesoła. Z ust wydobyło mi się siarczyste przekleństwo. Całe ciało mnie bolało,
zupełnie jakby ktoś przejechał po mnie walcem i dodatkowo zrzucił fortepian. Na
szczęście upadek złagodziły pieczołowicie hodowane przez Smoczycę róże.
„Nawet o własnego syna dba mniej niż o te
chwasty” zwykłem myśleć. Ale teraz dziękowałem im za ratunek, choć miałem kolce
nawet na du… no wszędzie.
- Ty głupcze! Ty
idioto! Ty sku***synu! – Ha, sama nie wie, że się obraziła tym ostatnim. Matka
wychyliła kudłaty łeb z okna na parterze. Niezwykle ubogi zasób słownictwa. –
Możesz tu już tu nie wracać! Won ty pijaku! Najpierw wazon, potem stolik, a
teraz moje kochane kwiatuszki!
- Przepraszam
bardzo, ale tym stolikiem sama we mnie rzuciłaś!- krzyknąłem
-Won!
-Dobra już
idę, nie drzyj japy!
Po tej
radosnej, rodzinnej scenie zdecydowałem udać się do pracy. Całemu zajściu
przyglądał się jakiś zapijaczony menel. Gdy zobaczył, ze wpatruję się w niego
pokazał mi obsceniczny gest. W tych czasach ludzie nie mają za grosz kultury.
*****
W ponurym
nastroju czyściłem broń. Dziś sklep odwiedziło 5 osób – 2 wampiry w
poszukiwaniu srebrnych noży, 2 wilkołaki szukające drewnianych kołków i jakiś
chiński turysta, który szukał toalety. Dzień, jak co dzień. Z radia leciała
jakąś idiotyczna piosenka „Opa opa gangan style!”. Już Justina była lepsza….
Hmm może jednak nie. Dzwonek przy drzwiach zadźwięczał, zwiastując nowego
klienta.
Baba – to
znaczy kłopoty. Rzuciłem na nią wściekłym spojrzeniem, a ta tylko zerknęła na
moją koszulę i zmrużyła oczy.
-Potrzebuję athame z czarną rękojeścią i dōtanuki.- Powiedziała. Zna się na broni? – Zdziwiłem się. Co
prawda nie była blondynką, ale to i tak było zaskoczenie. Zrobiłem pokerową
minę, choć zastanawiałem się po kiego grzyba takiej laluni broń. Co za czasy
żeby jakieś małolaty latały po ulicach uzbrojone po zęby? Z westchnienie
położyłem na ladzie to, o co prosiła..
-Ile? – Spytała i zaczęła z powagą oglądać sztylet. Wydawała się
znać na rzeczy. W myślach odnotowałem, żeby nigdy nie zadzierać tą paniusią.
Może to jakaś płatna zabójczyni? Przydałoby
się nasłać taką na mamuśkę. Wtedy zrozumiałaby, że... Potem o tym pomyślisz,
klient czeka. Podałem kwotę dodając do niej parę dolców.
Dziewczyna szybko podała mi gotówkę. Obrabowała bank czy co? Skąd
ma tyle kasy?
- Tylko się nie skalecz – mruknąłem i odwróciłem się do niej plecami.
Wyszła nic nie mówiąc.
*****
Powoli
zmierzałem ulicami Nowego Jorku. Zaczynało się ściemniać, a na ulice wylęgali
ludzie i inne paskudne stwory. Nawet informacje o morderstwach nie potrafiły
ich od tego powstrzymać. Wyciągnąłem papierosa i zapaliłem go. Dym tytoniowy
wypełnił mi płuca. W kościach czułem skutki porannego upadku. Nie miałem ochoty
na pobyt w barze, więc od razu powlokłem się do domu.
-Hej ty, w tej
brzydkiej kolorowej koszuli! – To do mnie? Ja mu dam brzydką koszulę!
Odwróciłem się do małego kolesia o mysich włosach ubranego w sprany garnitur.
-Czego?
Śpieszę się!
-Czy chcesz
porozmawiać o Bogu i sensie twej marnej egzystencji? – Marnej? Do szczęścia
brakowało mi tylko świadka demona Pox, niskiej upierdliwej kreatury.
-Słuchaj koleś
– powiedziałem- Moim jedynym bogiem jestem ja sam, więc zjeżdżaj mi stąd zanim
puszczą mi nerwy!
- Nic nie
rozumiesz! Koniec się zbliża! Już giną ludzie! Lucyfer niedługo zatriumfuje nad
światem. – walnąłem faceta w ryj, bo miałem dość jego gadania. Ze spuchniętą
twarzą będzie miał trudności z uprzykrzaniem życia innym. Niestety, po
artykułach o coraz to nowych morderstwach tacy wariaci zaczynali się mnożyć. Z
ciężkim westchnieniem ponownie zaciągnąłem się papierosem.
*****
Gdy dotarłem
do domu zastał mnie dziwny widok. Przed budynkiem stały worki na śmieci. Szybko
otworzyłem jeden z nich – tam były moje hawajskie koszule! Zacząłem przeglądać
resztę….
Ta Baba Jago
spakowała moje rzeczy! Podbiegłem do drzwi. Były zamknięte, a klucz nie pasował
do zamka. Zacząłem wrzeszczeć i walić w nie pięścią:
-Natychmiast
otwieraj! To mój dom! Nie masz prawa mnie stąd wyrzucać!
-Mam –
zaskrzeczała maszkara z maseczką z ogórka na twarzy i wałkami we włosach. Miała
na sobie zmechacony, poprzecierany różowy szlafrok i boa z piór. Ten widok
będzie mi się śnił po nocach. Brr. – dom jest mój i tylko mój. Przeholowałeś!
Masz się to więcej nie pokazywać!
-Pożałujesz
tego! Zobaczysz! – Krzyknąłem. – Spotkamy się w piekle.
Po tych
słowach wziąłem worki z moimi rzeczami i z powrotem ruszyłem w kierunku sklepu.
Martinaza
HAHAHA!!! SIKAM! :D Uwielbiam czytać rozdziały z Symeonem. Kocham jego matkę :D
OdpowiedzUsuńHahaha nie wiem co napisać, ze wszystkiego lałam po nogach. Powiem tylko że czekam z niecierpliwością na dalszy rozdział!
OdpowiedzUsuń~DziejeSie
Jak zwykle świetny rozdział :D Biedny Symeon, został mu tylko sklep :D
OdpowiedzUsuńnormalnie lałam po nogach!!! xD określenia jakich używał opisując mamusię były epickie xD na pewno zaplanuje jakąś krwawą zemstę, żeby się na niej odegrać ;) rozdział był boski :)
OdpowiedzUsuń"Kolejną myślą było „Ja latam!”. Następna nie była taka wesoła." - wyobraziłam sobie ten moment i nie mogłam wyrobić ze śmiechu :P "Czy chcesz porozmawiać o Bogu i sensie twej marnej egzystencji?" - uwielbiam momenty, gdy ktoś próbuje być poważny a wychodzi z tego polewka taka, że można czołgać się po podłodze xD ciągle mnie zaskakujesz pomysłami z Symeonem Marta :D Tak trzymaj :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Symeona. XD Cały rozdział czytałam i śmiałam się. Twoje poczucie humoru jest cudowne! :D
OdpowiedzUsuń