poniedziałek, 17 września 2012

Catrinne Valentine- Rozdział drugi


Stary mahoniowy zegar, stojący na ciężko wyglądającej szafce nocnej z ciemnego drewna, właśnie wybił drugą nad ranem. Cały Instytut wypełnił się głośnym dzwonieniem, a przez grube ściany słychać było tylko ciche rozmowy. 
Większość drzwi była zamknięta na klucz. Niektóre z nich kryły różne tajemnice i sekrety, lecz za większością z nich były tylko stare zakurzone pokoje, w których od dawna nikt nie mieszkał. Każdy był inny, każdy miał swoją historię, ale światło dzienne poznały tylko niektóre z nich. Inne pozostały skryte w cieniu nocy, czekając na swój czas.
            Bezchmurne niebo, na którym nie wisiała dziś żadna z gwiazd, było prawie idealnie czarne. Nie licząc cieniutkiego księżyca wiszącego dokładnie na środku.
- Wygląda jak rogalik. - odezwała się rozmarzonym głosem Lidia.
- Wcale, że nie. – odpowiedziałam zaskoczona tym z jaką łatwością potrafi przetrawić i zmienić temat, nawet tak poważny jak morderstwo Nocnej Łowczymi.
Gazeta wciąż leżała otworzona na pierwszej stronie, a zimne oczy zamordowanej dziewczyny patrzyły się na mnie ze zdjęcia. Rozszarpana szyja i blond włosy sklejone krwią błyszczały się w świetle fleszy. Wyglądała na nie więcej niż piętnaście lat, choćbym nie wiem jak bardzo to sobie wmawiała nie mogłam siebie przekonać, że to coś normalnego, że tak musi być. Znaleziona pod pandemonium, takie rzeczy dzieją się tam na porządku dziennym coraz częściej, ale jednak nadal nie mogę uwierzyć, że tym razem zginęła jedna z nas, to wszystko stało się nagle takie zamglone, nie rzeczywiste. Przecież to mogła być Lidia. Była tam w dzień przed śmiercią tej dziewczyny. Nie mogłam dłużej patrzyć na to zdjęcie, zamknęłam gazetę i spojrzałam na Lidię.
- Ależ oczywiście, że tak.- Kontynuowała swój wywód, co do kształtu księżyca. – Przyjrzyj mu się dokładnie, co w nim niby nie przypomina kształtu rogalika?
Wytężyłam wzroki przyjrzałam się dokładniej cieniutkiej sylwetce księżyca. Szczerze mówiąc nie miał nic wspólnego rogalikami, które zazwyczaj jadłyśmy na śniadanie. Wyglądał jak wrak rogalika, jakby ktoś spuścił z niego całe powietrze i porzuciła na nocnym niebie.
- I co? Nie mówiłam, że jak rogalik?.
- Ta, chyba raczej jak skórka od arbuza.- palnęłam widząc minę Lidii.
            Równe dwa tygodnie temu Lidia stwierdziła, że zacznie się odchudzać, (choć nikt z nas w ogóle nie wie, po co jej ta cała dieta). Obiecała sobie, że przez miesiąc nie ruszy żadnych słodyczy, (co tyczyło się również jej ukochanych rogalików z kolorowym lukrem i marmoladom).
- Oj tam, ja widzę rogalika. - uniosłam oczy do nieba, chyba już na zawsze jej tak zostanie.
- Ty ostatnio wszędzie widzisz rogaliki. - zaśmiałyśmy się jednocześnie, gdy to powiedziałam.
- Wcale nie. -próbowała się bronić, chwila zastanowienia…- no dobra może faktycznie.
            Mimo późnej pory nie czułyśmy zmęczenia, mogłyśmy tak leżeć na środku mojego pokoju i rozmawiać o wszystkim i o niczym jeszcze przez długie godziny.
- Mogła bym tu zostać na zawsze. - szepnęła Lidia.
- Ale? - Odparłam po chwili słysząc wahanie w jej głosie.
- Ale mamy już plany na wieczór. - odparła z uśmiechem widząc moją minę. -Nie patrz tak na mnie, chyba nie myślałaś, że dam ci zmarnować taką piękną noc, - przyglądnęła mi się z uwagom – prawda?
- Szczerze mówiąc to miałam nadzieję, że masz jakiś zwariowany plan. Więc gdzie idziemy? – Spytałam niepewna czy zdradzę, że głos mi drży, a przed oczami pojawiła mi się twarz dziewczyny z gazety. 
            A co jeżeli możemy być następne? Nieme pytanie sprawiło, że zalała mnie nagle ostra fala strachu i niechęci, ale i jednocześnie ekscytacji.
            Wstałyśmy z podłogi.
- Idę się przebrać, masz jeszcze tą fajną spódniczkę, którą kupiłyśmy w zeszłym miesiącu? - Spojrzałam na nią ze zgrozą
- Oczywiście, że tak, czemu miałabym się jej pozbyć?
- Dobra, dobra nie pękaj. - podeszła do mojej szafy i zaczęła wyrzucać na ziemię wszystkie krótkie i błyszczące rzeczy.
- Czyli idziemy na imprezę. - Było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
- Nie na byle jaką imprezę.- odparła oburzona, po czym dodała z uśmiechem. - Idziemy na najlepszą imprezę, na jakiej kiedykolwiek w życiu byłaś.

***

          Pół godziny później gotowe do wyjścia stałyśmy w uchylonych drzwiach mojego pokoju i nasłuchiwałyśmy czegoś, co zdradzałoby powrót Elizabeth.
- Chyba jeszcze nie wróciła. - na bladej buzi Lidii tańczył złośliwy uśmieszek. - A to lepiej dla nas. – Szepnęła mi do ucha i pociągnęła na korytarz. 
          Próbowałyśmy iść jak najciszej, minęłyśmy korytarz, potem trzy pokoje i wreszcie dotarłyśmy do schodów. Wydawały się ciągnąć w nieskończoność i schodzić w nieprzeniknioną ciemność. Jako dzieci lubiłyśmy zjeżdżać po szerokiej poręczy, ale myśląc o tym teraz, wydaje się to dość kiepskim pomysłem.
- Ok. Teraz powoli i jak najciszej. - szepnęłam do Lidii, która brała rozbieg i już miała skoczyć ze schodów, wyciągnęłam rękę i zatrzymałam ją tuż przed krawędzią.
- Zwariowałaś? Przeskoczyłabym przez nie. - Oburzenie wykrzywiło jej delikatne rysy.
- Wiem, ale narobiłabyś mnóstwo hałasu.
- Ok. Więc co proponujesz? - Czarna spódniczka zakołysała się lekko, gdy przestąpiła z nogi na nogę.
- Hmmmm pomyślmy co można zrobić ze schodami. - udawałam zastanowienie. - Możemy po prostu zejść???
- Och. - stęknęła z udawaną rozpaczą. - Ależ ty jesteś zasadnicza, pani Valentine.
- Ktoś musi. - dodałam i zaczęłam schodzić.
Wysokie obcasy naszych butów stukały cichutko na kamiennej posadzce. Byłyśmy już w połowie, gdy tuż przede mną wyrosła nagle czarna postać. Usłyszałam jak za mną Lidia gwałtownie nabiera powietrza, jednym płynnym ruchem wyrwałam sztylet ukryty w fałdzie sukienki i rzuciłam się na postać.
          Z łoskotem upadliśmy na ziemię i przetoczyliśmy się kawałek. Nagle do moich uszu dobiegł wredny, lecz stłumiony chichot i w jednej chwili czarna postać znalazła się nade mną. Chciałam się ruszyć, ale byłam przygwożdżona do podłogi. 
          Pod nagimi ramionami czułam zimno marmury, próbowałam poruszyć ręką, okazało się, że ona też jest uwięziona. Ale to nie może być koniec, zaczerpnęłam powietrza i poczułam ostry zapach, znajomy zapach, coś jak krew, metal i nocny deszcz. Postać syknęła, przetoczyła się na plecy i padła obok mnie, a ja zobaczyłam uśmiechniętą Lidię z ołowianym świecznikiem ręku. Dziewczyna pochyliła się nade mną i pomogła mi wstać. Już miała znów uderzyć napastnika, gdy ten się zaśmiał.
- Walnij go mocniej to może straci przytomność. - syknęłam rozpoznając w napastniku Ethana.
- Z nim jest coś poważnie nie tak wiesz o tym prawda Cat?
Skrzyżowałyśmy spojrzenia po czym wpatrzyłyśmy się w chłopaka podnoszącego się z ziemi.
- Ej. - jęknął, gdy się wreszcie wyprostował – słyszałem to.
- Bo miałeś słyszeć. - odszczekała się Lidia. - Ok. Cat ja wychodzę złapać taksówkę, załatw swoje sprawy i spotkamy się za chwilę przed instytutem. - Tylko to powiedziała i zaczęła się oddalać, nie zaszczycając ich nawet przelotnym spojrzeniem. Tak, to jest właśnie moja Lidia, pomyślała Catrine…
- No, więc? - Jej rozmyślania znów zakłócił kpiący ton Ethana.
            Spojrzała na niego z pod przymkniętych powiek jak jej się wydawało „morderczym spojrzeniem”
- No, więc co? - zapytała, wściekła i spojrzała na siebie w lustrze wiszącym za jego plecami. - Przesuń się. - Bardziej warknęła niż powiedziała i z satysfakcją zobaczyła na jego twarzy zmieszanie.
            Obserwując swoje odbicie w lustrze stwierdziła, że zawsze może być gorzej, długie włosy związane wysoko w koński ogon tylko trochę się poplątały, makijaż był nadal idealny. Czarna konturówka podkreślała jej jasne oczy, dzięki czemu stawały się jeszcze błękitniejesz niż zwykle, na policzkach widniały lekkie rumieńce, ale nie takie powstałe od zakłopotania, raczej takie stworzone na umyślnie, aby nadać buzi trochę kolorów. 
            Spojrzała w dół i niemal z krzykiem radości stwierdziła, że sukienka się nie podarła, no może tylko troszkę, ale to wyglądało całkiem fajnie. Trzy rzędy czarnych delikatnych falbanek i kremowy gorset (również z falbanki). Z roztargnieniem ukryła sztylet pod jedną z warstw i próbowała przecisnąć się do drzwi. Na jej drodze znów pojawiła się Ethan.
- Odpowiedz na pytanie. - powiedział głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
- Na jakie pytanie? - zdziwiła się i spojrzała mu w oczy.
            Uśmiechnął się posępnie i znów podjął próbę nawiązania kontaktu.
- Zapytałem gdzie wychodzimy?
- To naprawdę dziwne. - zastanowiła się przez chwilę. - Po pierwsze nie jestem pewna czy użyłabym liczby mnogiej, a po drugie przesuń się, bo naprawdę się śpieszę.
            Zmierzył ją uważnym spojrzeniem i znów się uśmiechnął.
- Jestem pewny, że gdziekolwiek idziemy zrobimy furorę. A teraz chodźmy, chyba nie chcemy się spóźnić.
            Patrzyła na niego przez chwilę jakby mierzyła swoje siły, wreszcie odetchnęła i dała za wygraną.
- Dlaczego chcesz iść z nami? - Jego twarz przeszył cień grymasu, który zniknął jednak tak szybko jak i się pojawił. Chłopak spoważniał i powiedział oficjalnym tonem.
- Czytałaś ostatnio gazetę? - Gdy padło to pytanie wszystko stało się jasne. - Cat, to dzieje się coraz częściej, a razem jesteśmy silniejsi.
- Och. - mruknęła zrezygnowana, po czym ledwo dostrzegalnie skinęła głową.
            Chłopak rozpromienił się na ten lekki gest i wreszcie odsunął od drzwi. - A, zatem prowadź. - powiedział, znów się uśmiechając i puścił ją przodem.

Mikusia... xd

2 komentarze:

  1. No, trochę błędów jest, ale może być. Mikusia - bierz się za rozkręcanie akcji! :D Ja tu chcę krew, morderstwa i reszta krwawych spraw. Melanż zrobimy razem, na końcu ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Szykuje się impreza! Mam nadzieję, że będzie na niej duuużo krwi :O!:D
    - JimmyK

    OdpowiedzUsuń