„Vale atque salve”1.
Inaczej
wyobrażałam sobie NY. W mojej głowie istniał jako słoneczne ,
pełne gwaru i pozytywnych emocji miasto. Widok przed moimi oczami
znacznie od tego odbiega. „Jak w domu” myślę z grymasem
niezadowolenia na twarzy. Z nieba leje się deszcz i
zawzięcie moczy wszystkich, którzy nie zdążyli się przed
nim schować. Dopada ich i nie oszczędza. Starzy czy młodzi,
biedni czy bogaci, zdrowi czy chorzy, każdy z nich jest jego celem i
nie ucieknie przed nim. Deszcz jest jak śmierć.
Stoję na jednej z głównych
ulic NY i nie wiem co dalej. Moim celem jest znalezienie mordercy
Podziemnych, ale nie wiem jak mam to zrobić. Czuje się samotna i
zagubiona. Jest to dla mnie zupełnie nowe uczucie, bo zawsze kiedy
miałam problem dzwoniłam do Rosemarie i wspólnie go
rozwiązywałyśmy. Ale teraz już jej nie ma... Odeszła na zawsze i
już nigdy nie wróci...
Nagle z zamyślenia wyrywa mnie
pisk opon. Otrząsam się z nostalgii i dostrzegam przed sobą
kanarkowe Ferrari. Zza opuszczonej szyby przygląda mi się
mężczyzna. „Jest nawet przystojny” stwierdzam. Ma
azjatycką urodę, lekko złotą skórę i czarne włosy
ułożone w „łóżkową fryzurę”. Na męskiej szczęce
widać 3-dniowy zarost, a w jego lewym uchu połyskuje srebrny
kolczyk z diamentem. Spod gęstych rzęs przyglądają mi się
zawadiacko oczy o granatowych tęczówkach. Mężczyzna ubrany
jest w jedwabną, fioletową koszulę, złotą kamizelkę, skórzane
spodnie i zapewne bardzo drogie,eleganckie buty. Wydaje się być
dość wysoki i dobrze zbudowany, ale szczupły i zgrabny.
Przybieram obojętną minę i
odzywam się do tajemniczego „X”
- W czym mogę pomóc?
- Jaka zimna- mówi „X”
i uśmiecha się pod nosem mamrocząc- Może być zabawnie.
- Zajmujesz mój cenny
czas, więc jeżeli nie masz nic ciekawego do powiedzenia spływaj.
Radzę posłuchać jeżeli nadal chcesz zachować swój prosty
nosek- odpowiadam lekko wkurzona. Co ten kolo sobie myśli?! Nie ze
mną te numery.
- Hej, spokojnie księżniczko.
Może wsiądziesz i zaoszczędzisz zalewania mi mojego drogocennego
Williama?
- Williama – pytam podnosząc
brew- Nazwałeś swój samochód?- co za świr...- Niby
dlaczego miała bym do ciebie wsiąść?
- Widzę, że nie wiesz co dalej
zrobić, a ja chętnie ci pomogę. Lubię pomagać ludziom.. No
dobra nie lubię, ale wydajesz się być inna niż wszyscy i dlatego
odezwałem się właśnie do ciebie. Możesz to potraktować jako
zaszczyt- puszcza do mnie oczko i nachyla aby otworzyć mi drzwi od
strony pasażera – Dalej Księżniczko, pospiesz się, nie mam
całego dnia. Albo wsiadasz i jedziesz z cudownym towarzyszem, albo
ciśniesz się w metrze z facetami śliniącymi się na twój
widok i czyimś łokciem wbitym w wątrobę.
Coś nakazuje mi wsiąść i już
chwilę później grzeję się w cieplutkiej bryce, w której
pachnie wanilią, na lusterku wiszą dwie pluszowe, oczojebnie różowe
kostki.
- Fajny wóz. William, tak?
- Wiem- uśmiecha się nie
spuszczając oczu z drogi- I owszem, ma na imię William na pamiątkę
mojego przyjaciela.
- Fajnie. A tak przy okazji, czy
ty dwukrotnie nazwałeś mnie księżniczką?
- A co, wolisz ropuszko albo
prosiaczku? - śmieje się spoglądając na mnie.
- Nie wolę nic! Mam na imię Ash
i jeżeli jeszcze raz nazwiesz mnie inaczej może się źle to dla
ciebie skończyć. - grożę wytykając go palcem.
- Tak jest! - salutuje mi-
Księżniczko!- dodaje żartując sobie ze mnie.
Robię obrażoną minę, ale za
chwilę na mojej twarzy pojawia się uśmiech. O mamuśku! Ja się
śmieję! Znam faceta od 3 minut, a już zdołał mnie rozbawić. Do
tej pory udało się to tylko jednej osobie i to dopiero po 4
miesiącach chodzenia za mną i opowiadania mi głupich żartów.
Tyle, że wtedy uśmiechnęłam się nie dlatego, że mnie one
rozbawiły, tylko dlatego, żeby wreszcie się ode mnie odczepiła.
Nie zrobiła jednak tego i wkrótce stałyśmy się
nierozłączne. Znów dopada mnie smutne wspomnienie, jednak
nieznajomemu po raz kolejny udaje się mnie odciągnąć od ponurych
wspomnień.
- A więc Ash, jeżeli cię to
choć troszeczkę interesuje zabieram cię do mojej ulubionej
restauracji, ”Kota Nyan” na pyszny tęczowy deser z mega porcją
bitej śmietany i kubek gorącego kakao. I nie wyjdziemy stamtąd
dopóki nie zjesz wszystkiego, nawet jeżeli musiałbym to w
ciebie wpychać.
W co ja się wpakowałam? Ten
kolo jest szalony! Decyduję się jednak nie uciekać z wrzaskiem i
pozwalam zawieźć się do knajpy. Kiedy już docieramy na miejsce i
wchodzimy do środka moja szczęka ląduje na podłodze, a oczy
wychodzą z orbit. Na cały wewnętrzny wystrój składają się
tysiące podobizn kota Nyan, ściany i poszycia kanap zdobi tęcza, a
na barze siedzi kot z pofarbowaną sierścią. Nie zgadniecie jak?! W
tęczę! Ja chyba trafiłam do jakiegoś wariatkowa, albo „X”podał
mi jakieś diabelstwo bo to nie może być jawa.
- Tam tara tam! Witaj w
najbardziej zajebistej restauracji w całym NY!- wykrzykuje mi do
ucha mój znajomy i prowadzi mnie do odosobnionego stolika w
roku. Na blacie stoi tabliczka z inicjałami „K.G.”
- Co to? - pytam spoglądając
zaciekawiona na owy przedmiot.
- Wiesz, sądziłem, że jesteś
trochę bardziej rozgarnięta... To tabliczka z inicjałami –
odpowiada.
- Ugh! Dobrze widzę, że to
inicjały! Nie jestem jakąś pustą lalą, która rozmawia ze
swoim odbiciem i uważa je za swoją bestfriend forever. - warczę
rozdrażniona.
- Już ok, nie to miałem na
myśli. I nie wkurzaj się tak bo ci żyłka wyszła, o tu. - mówi
i pyka mnie w czoło z zawadiackim uśmiechem.
Czy kiedykolwiek uśmiech znika
z jego twarzy? Cały czas ma przyklejonego banana do twarzy i ryje
się jak głupi. On chyba poważnie ma coś z głową...
- Jeżeli właśnie rozmyślasz
nad tym czy jestem świrem, muszę cię zaskoczyć. Jest ze mną
wszystko w jak najlepszym porządeczku – puszcza do mnie oczko, a w
tym momencie podchodzi do nas kelnerka. „Jeżeli wszystkie
kelnerki w tym miejscu wyglądają jak tlenione lale to chyba trafię
do zakładu dla psychicznych za masowy mord szybciej niż mi się
wydaje.” Mój tajemniczy towarzysz zamawia podwójną
gorącą czekoladę, galaretkową rozkosz i jeszcze coś czego nazwy
nie umiem nawet wymówić.
- Czy ty w ogóle zajrzałeś
do karty? Czy jesteś tu tak często, że znasz menu na pamięć, a
wszyscy pracownicy mają cię dość?
- Owszem, znam ją na pamięć co
tylko potwierdza moją niesamowitą zdolność szybkiego
zapamiętywania. Wystarczy, że raz na coś spojrzę i już to
zostaje w mojej głowie na bardzo długi czas. I mogę cie również
zapewnić, że jestem ulubieńcem wszystkich osób i nie ma
takiej, która by mnie nie lubiła.
- Masz na myśli to, że każdy
kto ma do ciebie jakieś „ale” znika w tajemniczych
okolicznościach nim zdąży się z kimś tym podzielić? - pytam
zadziornie, a „X” tylko na mnie spogląda.
- O cholercia! Wpakowałam się w
jakieś układy z psycholem.. - mamroczę pod nosem, po czym
oczyszczam gardło i dodaję już normalnym głosem – Um. Więc
jak masz na imię?
- No wreszcie zapytałaś. Już
myślałem, że się zestarzeję zanim to zrobisz - wyrzuca ręce w
powietrze w wyrazie bezsilności po czym dodaje – Nazywam się
Kevin Gao – puszcza do mnie oczko w stylu Jacksona Rathbona2.
W tym momencie wybucham
niekontrolowanym śmiechem. Nie wiem jak to możliwe, ale ten facet
zdobył moje serce w przeciągu 10 minut. Rose udało się to dopiero
po kilku miesiącach! Nie znaczy to, że była gorsza, albo znalazłam
sobie za nią zastępstwo. Kocham ją całym sercem i zawsze będę,
a pojawienie się Keva nie zmieni moich uczuć względem niej. Już
teraz jest on dla mnie formą terapii, którą nie do końca
rozumiem, jednak pomaga mi. Dzięki niemu zapominam o bólu w
sercu i widzę światełko w tunelu. Jednak nigdy nie zapomnę o
mojej Rosie i pomszczę jej śmierć...
1Łac.
„Żegnaj i witaj” - chodzi o pożegnanie starego życia i
przywitanie nowego.
No nie... mama jej nie uczyła że nie rozmawia się z obcymi? xD Jak czytałam pierwsze słowa o Kevinie to oczywiście przed oczami stanął mi Godfrey :P Świetny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńHahaha... Kevin GAO, a ja widzę Godfreya *_* xD Podoba mi się ten koleś i czekam na kolejne wątki z nim :)
OdpowiedzUsuńNie za szybko zdobył jej serce :>? Coś bardzo naiwna ta ASH! Pewnie ten cały Kevin coś szybko ,wywinie'.
OdpowiedzUsuń- JimmyK