Spojrzałam na swoje
paznokcie w krwistoczerwonym kolorze, które malowałam dzisiaj
pospiesznie rano. Magicznie sprawiłam, że lakier wyschnął od razu
po nałożeniu na paznokcie - życie bez magi musi być trudne. Jedną
dłonią stukałam o drewniany stolik, a w drugiej trzymałam białą
filiżankę z gorącą kawą.
Pogoda za oknem była tak
parszywa, że miałam ochotę zaszyć się w kawiarence i siedzieć w
niej wieczność. Pomieszczenie było małe i wprawiało mnie w lekką
klaustrofobie, ale na szczęście jedna ściana była jednym wielkim
oknem, które wychodziło na tłoczną, ponurą ulicę. Stolik, przy
którym siedziałam na miękkim fotelu, znajdował się tuż przy
oknie. Czerwono - kremowy kolor ścian i jasne podłogi w jakiś
sposób poprawiały mi humor. Nie były szare i nudne jak wszystko na
zewnątrz.
Spojrzałam na duży
budynek naprzeciwko. Wielkie, szklane drzwi otworzyły się i
zobaczyłam z daleka przystojnego chłopaka o hiszpańskiej urodzie,
który wychodził na zewnątrz. Miał ciemne włosy i oczy - wiek...
Około 25 lat. W drodze stanęła mu na przejściu młoda dziewczyna,
o blond lokach, o których zawsze marzyłam. Uśmiechnęła się i
zaczęli rozmawiać.
Podeszli do czarnego
samochodu, a ja w kościach czułam, że coś się szykuje. Skądś
kojarzyłam tą dziewczynę, tak samo jak chłopaka, który podbiegł
do samochodu i wsiadł do niego. Chłopak o hiszpańskiej urodzie
zaczął rozglądać się zdezorientowany, i wykrzykiwać coś.
Dostał w głowę czymś, czego zidentyfikować z daleka nie mogłam
i stracił przytomność.
Zaśmiałam się pod
nosem. To Sylvia Velan! I jej chłopak, demon, którego imienia nie
pamiętam. Niezła z nich parka, mają większy ubaw przy zabijaniu
niż ja. Zresztą takie chodzą o nich ,pogłoski'.
-
Witaj, siostrzyczko - usłyszałam głos tuż przy uchu.
Spojrzałam na Will'a, w
którego brązowych włosach było zaplątanych kilka małych liści.
Zdjął z siebie czarny płaszcz, który zawiesił na fotelu, na
który opadł. Na pierwszy rzut oka było widać, że był zmęczony.
-
Znowu szlajałeś się z jakąś faerie? - Spojrzałam na niego
sceptycznie.
Will spojrzał na mnie
unosząc jedną brew. Jego czarne źrenice - takie jak moje - były
jedyną oznaką tego, że mamy w sobie krew demona. Było to
niewiele, w porównaniu do innych czarowników, którzy mieli rogi,
kopyta zamiast stóp, błonę między palcami, nogi pokryte łuskami,
pazury zamiast paznokci, czy też co było najgorsze - zniekształcone
twarze. Znałam kiedyś czarownika, którego połowa twarzy była
normalna, druga natomiast była owłosiona, czerwone oko było
nienaturalnie wielkie, a na czole był duży czarny róg.
Wzdrygnęłam się.
-
Z faerie? - Spojrzał na mnie z politowaniem i uśmiechnął się
krzywo. - Odkąd jedna z nich chciała mnie utopić w stawie
postanowiłem je unikać. - Zerknął na kubek w mojej dłoni i
jednym, zręcznym ruchem wyciągnął mi go z ręki i wypił spory
łyk kawy. - Z Nocną Łowczynią.
-
Z Nocną Łowczynią? - mruknęłam, patrząc na niego ze
zdziwieniem. Skoro to ktoś tak zły jak Sylvia Velan - może być. -
Gdzie wy byliście? Dlaczego masz liście we włosach?
-
Nie bądź taka ciekawska, Em. - powiedział Will i złapał za swój
płaszcz, z którego kieszeni wyciągnął mały flakonik z
przezroczystą zawartością. Przywiązana była do niego mała
czarna koperta z białym napisem E.R.
Flakonik postawił przede
mną. - Znalazłem to dzisiaj na wycieraczce. Postanowiłem, że
zanim ci to dam upewnię się co to jest. Jest nieszkodliwe, więc
daje ci to. Zauważyłem, że umiera coraz więcej Podziemnych. Mają
ślady ugryzienia, a ich krew jest prawie cała wyssana. Co się
stało, że wampiry nagle rzucają się na wszystkich? Chcą wojny?
To głupie, bo nie mają szans przeciwko innym, zjednoczonym rasom. -
powiedział chaotycznie, patrząc na widok za oknem.
-
Dlatego też bałeś się, że flakonik mnie zabije? - Zaśmiałam
się. - Że wybuchnie po otworzeniu? - Złapałam za ów rzecz i
otworzyłam kopertę. Wyciągnęłam z niej małą, białą kartkę.
Nic na niej nie było. Zmarszczyłam brwi.
-
Jej zawartość mogła na przykład zapachem sprawić, że
straciłabyś przytomność, co w naszym przypadku jest trudne. -
powiedział Will i pochylił się w moją stronę, jakby dopiero
teraz zauważył, że niedaleko nas siedzi para ludzi, których nasza
rozmowa... Mogłaby trochę zdziwić.
Złapał za flakonik i
otworzył go. Patrzyłam zdziwiona, jak kroplę jego zawartości
wylewa na biały papier. Zaczęły pojawiać się na nim czerwone
litery.
Proszę o spotkanie, jutro
o północy przyślę po panią mojego przyjaciela.
A.K.
-
Mogę iść z tobą. - powiedział Will.
Pokręciłam głową. -
Dam sobie radę. Kimkolwiek ta osoba jest.
***
Spojrzałam na gazetę
,Paranormalny Tydzień'' leżącą na blacie w kuchni, którą
jeszcze przed chwilą czytał Will. Rzuciło i się w oczy kilka
słów: morderstwo, wampiry, zamieszanie, niewiadoma.
-
Piszą o Andrew Boune. - powiedział Will, patrząc na mnie kątem
oka.
Nie miał na sobie góry
od piżamy, przez co widziałam blizny na jego plecach - trzy grube
szramy, które przebiegały wzdłuż jego pleców.
Pamiętam noc, kiedy
miałam za zadanie zabić jakiegoś parszywego wilkołaka. Śledziłam
go, a gdy nadarzyła się okazja, a ulica była pusta, zezłoszczona
tym, że tracę przez niego czas, zafundowałam mu na tyle silne
zetknięcie z piorunami z moich palców, że jego skóra pociemniała,
gdy jego trup upadł na chodnik.
Zadowolona zaczęłam
wracać do domu, gdy poczułam ostry ból pleców. Oszołomiona
dotknęłam miejsca bólu, ale nie miałam tam żadnych ran. Oparłam
się bokiem o najbliższy budynek i ześlizgując się z niego
upadłam na chodnik. Byłam wtedy początkową czarownicą, miałam
zaledwie 35 lat. Nie wiedziałam co się ze mną dzieję, nigdy nie
słyszałam o bólu... znikąd.
Usłyszałam krzyk Willa w
swoich myślach. I moje imię wypowiadane przez niego. Zobaczyłam
portal przed sobą, a za nim brata leżącego na ziemi. Ledwie
wstając przeszłam przez niego. Kiedy to zrobiłam od razu zaczęłam
się rozglądać za napastnikiem, który pazurami rozszarpał koszulę
Willa, która była mokra od krwi. Nie znalazłam nikogo.
Stworzyłam portal do domu
i zaciągnęłam do niego Willa, który wciąż powtarzał, że
uratował go pół człowiek-pół demon. Ten sam, który pomógł
nam w dniu mojego ślubu. Dwa dni robiłam wszystko, by utrzymać
przy życiu Willa. Demon, który go zaatakował, miał w pazurach,
niczym wąż, jad, który zabijał powoli ofiarę. Jedynym ratunkiem
było znalezienie go i zrobienie antidotum na jego jad. Nie było go
w skórze Willa, bo zrobił co miał zrobić i wyparował.
Wtedy pierwszy raz
wywoływałam demony, szukając napastnika. Jakie było moje
zdziwienie, gdy znalazłam na wycieraczce mały flakonik z jadem
demona. Leczenie trwało od tamtej chwili krótko, ale mimo to
szpecące blizny zostały.
Wkrótce po tym zdarzeniu
dowiedziałam się, że ja i Will - co było niezwykłe - mieliśmy
tego samego ojca. Przez to też byliśmy związani ze sobą jak
bliźnięta. Czuliśmy to samo, wiedzieliśmy gdzie jest drugi z nas,
a tym samym nasza moc była identyczna. Do dziś zastanawiamy się
kim jest ten pół człowiek-pół demon. Naszym ojcem?
Dostając wczoraj od Willa
flakonik z listem wiedziałam od kogo jest. Był identyczny jak
tamten, z taką samą kopertą, o tym samym charakterze pisma. Will
nie wiedział o tym, że ktoś podrzucił nam wtedy antidotum -
wiedziałam, że nie odpuściłby i szukał ów osoby. A po co była
nam ta wiedza? To chyba lepiej, że ktoś nas chronił tak po prostu.
Teraz byłam pewna, że to
z ów osobą spotkam się dzisiaj w nocy.
-
W ogóle słuchałaś co do ciebie mówiłem? - spytał oburzony
Will, kiedy spojrzałam na niego nieprzytomnie. - Andrew - tak jak i
inne ofiary - miał ślady po ugryzieniu wampira i niewielką ilość
krwi w żyłach. O ile dobrze pamiętam, mówiłaś, że był
nietknięty.
-
Bo był. - Zmarszczyłam brwi. - Chyba, że...
-
Ktoś zabił go, a później - po tym jak zniknęłaś - wrócił i
zatuszował to magią, chcąc zrzucić winę na wampiry.
Pokiwałam przytakująco
głową. Jak zawsze nasz tok myślenia był ten sam.
-
Ale to nie nasza sprawa. Przynajmniej ktoś wyręczył mnie z pracy.
- Uśmiechnęłam się.
Przypomniałam sobie blask
blond włosów w loży i wzdrygnęłam się.
To nie może być James.
***
O równej dwudziestej
usłyszałam pukanie do pokoju. Mimo, że mieszkałam z bratem od
zawsze, zawsze staraliśmy się szanować swoją prywatność.
-
Wejdź. - powiedziałam, patrząc sceptycznie na czarną, obcisłą
sukienkę, którą trzymałam w rękach.
Cholera, w co ja mam się
ubrać na to spotkanie?
-
Mała przesyłka do ciebie. - W głosie Willa usłyszałam nutkę
zdziwienia. Spojrzałam na niego. W rękach trzymał duże białe
pudło, którego wieczko było lekko odchylone. Podeszłam do niego i
wzięłam je od niego.
Położyłam pudełko na
łóżku przykrytym czarną narzutą i otwierając je zobaczyłam w
środku czarną maskę i suknię. Złapałam za nią i podeszłam z
nią do ogromnego lustra na ścianie. Już na oko widziałam, że
będzie idealnie na mnie pasować. Niebieska, sięgająca do ziemi,
bez ramiączek, z czarnymi koronkowymi dodatkami. Chwilę później
znalazłam jeszcze w pudełku czarne aksamitne rękawiczki za łokcie.
-
Już nie musisz się przejmować w co się ubrać.
-
Szkoda, że nie dali mi butów. - mruknęłam.
***
Równo o północy
usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Spojrzałam ostatni raz na
siebie w lustrze, poprawiając spięte włosy i biorąc torebkę,
ruszyłam do drzwi. Znalazłam za nimi młodego... chłopaka -
którego oczy były zamglone i dziwnie puste. Był pod czyjąś
kontrolą. Ale nie wyglądał na kogoś w niewoli - miał na sobie
garnitur, schludnie przystrzyżone włosy i olśniewające białe
zęby - którymi teraz szczerzył się sztucznie do mnie.
Ukłonił się, jakby
pomyliły mu się epoki i wystawił w moją stronę ramie. Szliśmy
tak, ja trzymając go za przedramię dotąd, aż otworzył mi drzwi
do białego mercedesa. Gdy wsiadłam zobaczyłam koło siebie, na
siedzeniu, bukiet niebieskich róż, których od razu postanowiłam
,unikać'. W świecie magi lepiej nie dotykać tego, czego się nie
zna lub tego, co należy do innych, lub dostaje się od innych - a
którym się nie ufa. Lub nie zna.
Ruszyliśmy, a mimo, że
starałam się zapamiętać drogę, nie wyszło mi to. Od razu
zrozumiałam, że chłopak jedzie tak, by mnie zmylić, żebym nie
trafiła w ów miejsce sama.
Niektórzy mogliby
powiedzieć, że jestem naiwna - ale mimo to za bardzo zżerała mnie
ciekawość kim jest A.K. Czy jest tym pół demonem-pół
człowiekiem, który uratował mnie i mojego brata?
Wyczarowałam kulę, którą
tworzyły pioruny. Przerzucałam ją jak zabawkę z jednej dłoni do
drugiej, patrząc na chłopaka. - To robi się irytujące. Daleko
jeszcze? - spytałam po jakiś trzydziestu minutach jazdy.
Chłopak nie odpowiedział,
wciąż wpatrując się w drogę przed nami bez ruchu. Podniosłam
dłoń i już chciałam rzucić w niego kulą, gdy zatrzymał
samochód.
-
Jesteśmy na miejscu. - oznajmił, jakby nigdy nic i wyszedł.
Otworzył mi drzwi i
wystawił dłoń, za którą złapałam. Gdy wyszliśmy zauważyłam,
że jesteśmy na jakimś odludziu.
Zobaczyłam przed sobą
mały domek, z którego komina buchał dym, a w jednym z pokoi
świeciło się światło. Nie musiałam czekać, by ten zwykły,
rodzinny dom zniknął, wraz z czarem, a na jego miejsce pojawiło
się coś... znacznie okazalszego.
Zobaczyłam wysoki,
trzypiętrowy biały dom o ogromnej werandzie. Drzwi frontowe i ramy
okien były złote - właściciel musiał być nieźle kasiasty. Na
schodach, które prowadziły na werandę, były rozsypane płatki
różnokolorowych róż. Co to za pomysł, by tak marnować kwiaty?
-
Madame? - powiedział chłopak, wystawiając ramię. - Pan oczekuje
na panią z niecierpliwością. Proszę założyć maskę.
Zrobiłam to, o co poprosił
mnie chłopak i złapałam go za ramię. - Ciekawe kim jest ten twój
pan.
JimmyK
Kurde strasznie intrygujące :D Podoba mi się pomysł z tą maską i ogólnie te naleciałości z innej epoki :P Jakby ten Pan żył już baardzo długo. Nie wiem - takie odnoszę wrażenie. No i scena z Sylvią xD
OdpowiedzUsuńPodobało mi się :) Zaintrygował mnie pan A.K., ale coś mi się zdaje, że to ten niedoszły mąż Emily :D Czekam na kolejny rozdział ;)
OdpowiedzUsuń