piątek, 21 września 2012

Emily Rout - Rozdział drugi



          Spojrzałam na swoje paznokcie w krwistoczerwonym kolorze, które malowałam dzisiaj pospiesznie rano. Magicznie sprawiłam, że lakier wyschnął od razu po nałożeniu na paznokcie - życie bez magi musi być trudne. Jedną dłonią stukałam o drewniany stolik, a w drugiej trzymałam białą filiżankę z gorącą kawą.
         Pogoda za oknem była tak parszywa, że miałam ochotę zaszyć się w kawiarence i siedzieć w niej wieczność. Pomieszczenie było małe i wprawiało mnie w lekką klaustrofobie, ale na szczęście jedna ściana była jednym wielkim oknem, które wychodziło na tłoczną, ponurą ulicę. Stolik, przy którym siedziałam na miękkim fotelu, znajdował się tuż przy oknie. Czerwono - kremowy kolor ścian i jasne podłogi w jakiś sposób poprawiały mi humor. Nie były szare i nudne jak wszystko na zewnątrz.
        Spojrzałam na duży budynek naprzeciwko. Wielkie, szklane drzwi otworzyły się i zobaczyłam z daleka przystojnego chłopaka o hiszpańskiej urodzie, który wychodził na zewnątrz. Miał ciemne włosy i oczy - wiek... Około 25 lat. W drodze stanęła mu na przejściu młoda dziewczyna, o blond lokach, o których zawsze marzyłam. Uśmiechnęła się i zaczęli rozmawiać.
         Podeszli do czarnego samochodu, a ja w kościach czułam, że coś się szykuje. Skądś kojarzyłam tą dziewczynę, tak samo jak chłopaka, który podbiegł do samochodu i wsiadł do niego. Chłopak o hiszpańskiej urodzie zaczął rozglądać się zdezorientowany, i wykrzykiwać coś. Dostał w głowę czymś, czego zidentyfikować z daleka nie mogłam i stracił przytomność.
         Zaśmiałam się pod nosem. To Sylvia Velan! I jej chłopak, demon, którego imienia nie pamiętam. Niezła z nich parka, mają większy ubaw przy zabijaniu niż ja. Zresztą takie chodzą o nich ,pogłoski'.
- Witaj, siostrzyczko - usłyszałam głos tuż przy uchu.
          Spojrzałam na Will'a, w którego brązowych włosach było zaplątanych kilka małych liści. Zdjął z siebie czarny płaszcz, który zawiesił na fotelu, na który opadł. Na pierwszy rzut oka było widać, że był zmęczony.
- Znowu szlajałeś się z jakąś faerie? - Spojrzałam na niego sceptycznie.
         Will spojrzał na mnie unosząc jedną brew. Jego czarne źrenice - takie jak moje - były jedyną oznaką tego, że mamy w sobie krew demona. Było to niewiele, w porównaniu do innych czarowników, którzy mieli rogi, kopyta zamiast stóp, błonę między palcami, nogi pokryte łuskami, pazury zamiast paznokci, czy też co było najgorsze - zniekształcone twarze. Znałam kiedyś czarownika, którego połowa twarzy była normalna, druga natomiast była owłosiona, czerwone oko było nienaturalnie wielkie, a na czole był duży czarny róg.
         Wzdrygnęłam się.
- Z faerie? - Spojrzał na mnie z politowaniem i uśmiechnął się krzywo. - Odkąd jedna z nich chciała mnie utopić w stawie postanowiłem je unikać. - Zerknął na kubek w mojej dłoni i jednym, zręcznym ruchem wyciągnął mi go z ręki i wypił spory łyk kawy. - Z Nocną Łowczynią.
- Z Nocną Łowczynią? - mruknęłam, patrząc na niego ze zdziwieniem. Skoro to ktoś tak zły jak Sylvia Velan - może być. - Gdzie wy byliście? Dlaczego masz liście we włosach?
- Nie bądź taka ciekawska, Em. - powiedział Will i złapał za swój płaszcz, z którego kieszeni wyciągnął mały flakonik z przezroczystą zawartością. Przywiązana była do niego mała czarna koperta z białym napisem E.R.
          Flakonik postawił przede mną. - Znalazłem to dzisiaj na wycieraczce. Postanowiłem, że zanim ci to dam upewnię się co to jest. Jest nieszkodliwe, więc daje ci to. Zauważyłem, że umiera coraz więcej Podziemnych. Mają ślady ugryzienia, a ich krew jest prawie cała wyssana. Co się stało, że wampiry nagle rzucają się na wszystkich? Chcą wojny? To głupie, bo nie mają szans przeciwko innym, zjednoczonym rasom. - powiedział chaotycznie, patrząc na widok za oknem.
- Dlatego też bałeś się, że flakonik mnie zabije? - Zaśmiałam się. - Że wybuchnie po otworzeniu? - Złapałam za ów rzecz i otworzyłam kopertę. Wyciągnęłam z niej małą, białą kartkę. Nic na niej nie było. Zmarszczyłam brwi.
- Jej zawartość mogła na przykład zapachem sprawić, że straciłabyś przytomność, co w naszym przypadku jest trudne. - powiedział Will i pochylił się w moją stronę, jakby dopiero teraz zauważył, że niedaleko nas siedzi para ludzi, których nasza rozmowa... Mogłaby trochę zdziwić.
          Złapał za flakonik i otworzył go. Patrzyłam zdziwiona, jak  kroplę jego zawartości wylewa na biały papier. Zaczęły pojawiać się na nim czerwone litery.
Proszę o spotkanie, jutro o północy przyślę po panią mojego przyjaciela.
A.K.
- Mogę iść z tobą. - powiedział Will.
          Pokręciłam głową. - Dam sobie radę. Kimkolwiek ta osoba jest.

***

          Spojrzałam na gazetę ,Paranormalny Tydzień'' leżącą na blacie w kuchni, którą jeszcze przed chwilą czytał Will. Rzuciło i się w oczy kilka słów: morderstwo, wampiry, zamieszanie, niewiadoma.
- Piszą o Andrew Boune. - powiedział Will, patrząc na mnie kątem oka.
          Nie miał na sobie góry od piżamy, przez co widziałam blizny na jego plecach - trzy grube szramy, które przebiegały wzdłuż jego pleców.
          Pamiętam noc, kiedy miałam za zadanie zabić jakiegoś parszywego wilkołaka. Śledziłam go, a gdy nadarzyła się okazja, a ulica była pusta, zezłoszczona tym, że tracę przez niego czas, zafundowałam mu na tyle silne zetknięcie z piorunami z moich palców, że jego skóra pociemniała, gdy jego trup upadł na chodnik.
          Zadowolona zaczęłam wracać do domu, gdy poczułam ostry ból pleców. Oszołomiona dotknęłam miejsca bólu, ale nie miałam tam żadnych ran. Oparłam się bokiem o najbliższy budynek i ześlizgując się z niego upadłam na chodnik. Byłam wtedy początkową czarownicą, miałam zaledwie 35 lat. Nie wiedziałam co się ze mną dzieję, nigdy nie słyszałam o bólu... znikąd.
        Usłyszałam krzyk Willa w swoich myślach. I moje imię wypowiadane przez niego. Zobaczyłam portal przed sobą, a za nim brata leżącego na ziemi. Ledwie wstając przeszłam przez niego. Kiedy to zrobiłam od razu zaczęłam się rozglądać za napastnikiem, który pazurami rozszarpał koszulę Willa, która była mokra od krwi. Nie znalazłam nikogo.
         Stworzyłam portal do domu i zaciągnęłam do niego Willa, który wciąż powtarzał, że uratował go pół człowiek-pół demon. Ten sam, który pomógł nam w dniu mojego ślubu. Dwa dni robiłam wszystko, by utrzymać przy życiu Willa. Demon, który go zaatakował, miał w pazurach, niczym wąż, jad, który zabijał powoli ofiarę. Jedynym ratunkiem było znalezienie go i zrobienie antidotum na jego jad. Nie było go w skórze Willa, bo zrobił co miał zrobić i wyparował.
          Wtedy pierwszy raz wywoływałam demony, szukając napastnika. Jakie było moje zdziwienie, gdy znalazłam na wycieraczce mały flakonik z jadem demona. Leczenie trwało od tamtej chwili krótko, ale mimo to szpecące blizny zostały.
          Wkrótce po tym zdarzeniu dowiedziałam się, że ja i Will - co było niezwykłe - mieliśmy tego samego ojca. Przez to też byliśmy związani ze sobą jak bliźnięta. Czuliśmy to samo, wiedzieliśmy gdzie jest drugi z nas, a tym samym nasza moc była identyczna. Do dziś zastanawiamy się kim jest ten pół człowiek-pół demon. Naszym ojcem?
          Dostając wczoraj od Willa flakonik z listem wiedziałam od kogo jest. Był identyczny jak tamten, z taką samą kopertą, o tym samym charakterze pisma. Will nie wiedział o tym, że ktoś podrzucił nam wtedy antidotum - wiedziałam, że nie odpuściłby i szukał ów osoby. A po co była nam ta wiedza? To chyba lepiej, że ktoś nas chronił tak po prostu.
         Teraz byłam pewna, że to z ów osobą spotkam się dzisiaj w nocy.
- W ogóle słuchałaś co do ciebie mówiłem? - spytał oburzony Will, kiedy spojrzałam na niego nieprzytomnie. - Andrew - tak jak i inne ofiary - miał ślady po ugryzieniu wampira i niewielką ilość krwi w żyłach. O ile dobrze pamiętam, mówiłaś, że był nietknięty.
- Bo był. - Zmarszczyłam brwi. - Chyba, że...
- Ktoś zabił go, a później - po tym jak zniknęłaś - wrócił i zatuszował to magią, chcąc zrzucić winę na wampiry.
         Pokiwałam przytakująco głową. Jak zawsze nasz tok myślenia był ten sam.
- Ale to nie nasza sprawa. Przynajmniej ktoś wyręczył mnie z pracy. - Uśmiechnęłam się.
         Przypomniałam sobie blask blond włosów w loży i wzdrygnęłam się.
        To nie może być James.

***

          O równej dwudziestej usłyszałam pukanie do pokoju. Mimo, że mieszkałam z bratem od zawsze, zawsze staraliśmy się szanować swoją prywatność.
- Wejdź. - powiedziałam, patrząc sceptycznie na czarną, obcisłą sukienkę, którą trzymałam w rękach.
          Cholera, w co ja mam się ubrać na to spotkanie?
- Mała przesyłka do ciebie. - W głosie Willa usłyszałam nutkę zdziwienia. Spojrzałam na niego. W rękach trzymał duże białe pudło, którego wieczko było lekko odchylone. Podeszłam do niego i wzięłam je od niego.
        Położyłam pudełko na łóżku przykrytym czarną narzutą i otwierając je zobaczyłam w środku czarną maskę i suknię. Złapałam za nią i podeszłam z nią do ogromnego lustra na ścianie. Już na oko widziałam, że będzie idealnie na mnie pasować. Niebieska, sięgająca do ziemi, bez ramiączek, z czarnymi koronkowymi dodatkami. Chwilę później znalazłam jeszcze w pudełku czarne aksamitne rękawiczki za łokcie.
- Już nie musisz się przejmować w co się ubrać.
- Szkoda, że nie dali mi butów. - mruknęłam.

***

          Równo o północy usłyszałam dźwięk dzwonka do drzwi. Spojrzałam ostatni raz na siebie w lustrze, poprawiając spięte włosy i biorąc torebkę, ruszyłam do drzwi. Znalazłam za nimi młodego... chłopaka - którego oczy były zamglone i dziwnie puste. Był pod czyjąś kontrolą. Ale nie wyglądał na kogoś w niewoli - miał na sobie garnitur, schludnie przystrzyżone włosy i olśniewające białe zęby - którymi teraz szczerzył się sztucznie do mnie.
         Ukłonił się, jakby pomyliły mu się epoki i wystawił w moją stronę ramie. Szliśmy tak, ja trzymając go za przedramię dotąd, aż otworzył mi drzwi do białego mercedesa. Gdy wsiadłam zobaczyłam koło siebie, na siedzeniu, bukiet niebieskich róż, których od razu postanowiłam ,unikać'. W świecie magi lepiej nie dotykać tego, czego się nie zna lub tego, co należy do innych, lub dostaje się od innych - a którym się nie ufa. Lub nie zna.
          Ruszyliśmy, a mimo, że starałam się zapamiętać drogę, nie wyszło mi to. Od razu zrozumiałam, że chłopak jedzie tak, by mnie zmylić, żebym nie trafiła w ów miejsce sama.
        Niektórzy mogliby powiedzieć, że jestem naiwna - ale mimo to za bardzo zżerała mnie ciekawość kim jest A.K. Czy jest tym pół demonem-pół człowiekiem, który uratował mnie i mojego brata?
         Wyczarowałam kulę, którą tworzyły pioruny. Przerzucałam ją jak zabawkę z jednej dłoni do drugiej, patrząc na chłopaka. - To robi się irytujące. Daleko jeszcze? - spytałam po jakiś trzydziestu minutach jazdy.
          Chłopak nie odpowiedział, wciąż wpatrując się w drogę przed nami bez ruchu. Podniosłam dłoń i już chciałam rzucić w niego kulą, gdy zatrzymał samochód.
- Jesteśmy na miejscu. - oznajmił, jakby nigdy nic i wyszedł.
          Otworzył mi drzwi i wystawił dłoń, za którą złapałam. Gdy wyszliśmy zauważyłam, że jesteśmy na jakimś odludziu.
         Zobaczyłam przed sobą mały domek, z którego komina buchał dym, a w jednym z pokoi świeciło się światło. Nie musiałam czekać, by ten zwykły, rodzinny dom zniknął, wraz z czarem, a na jego miejsce pojawiło się coś... znacznie okazalszego.
         Zobaczyłam wysoki, trzypiętrowy biały dom o ogromnej werandzie. Drzwi frontowe i ramy okien były złote - właściciel musiał być nieźle kasiasty. Na schodach, które prowadziły na werandę, były rozsypane płatki różnokolorowych róż. Co to za pomysł, by tak marnować kwiaty?
- Madame? - powiedział chłopak, wystawiając ramię. - Pan oczekuje na panią z niecierpliwością. Proszę założyć maskę.
          Zrobiłam to, o co poprosił mnie chłopak i złapałam go za ramię. - Ciekawe kim jest ten twój pan.

JimmyK

2 komentarze:

  1. Kurde strasznie intrygujące :D Podoba mi się pomysł z tą maską i ogólnie te naleciałości z innej epoki :P Jakby ten Pan żył już baardzo długo. Nie wiem - takie odnoszę wrażenie. No i scena z Sylvią xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobało mi się :) Zaintrygował mnie pan A.K., ale coś mi się zdaje, że to ten niedoszły mąż Emily :D Czekam na kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń