- „New York, concrete jungle where dreams are made of, there's nothin' you can't do” – Obudziły mnie słowa piosenki dobiegające z tego cholernego budzika Arrianne. Szósta trzydzieści. Zabiję ją. Zaspana, w piżamie i z potarganymi włosami wstałam z łóżka (a raczej spadłam) i poszłam do kuchni.
- Dzień dobry, śpiochu. – Arrianne z uśmiechem podrzuciła omlet na patelni.
- Śpiochu? Jest szósta trzydzieści! Kto normalny wstaje o takiej godzinie? – Rzuciłam się na zieloną kanapę i włączyłam telewizor.
- Ja. – Zmarszczyła brwi.
- Pytałam się, ‘kto normalny’. Ty nie zaliczasz się do tych osób, Arrie.
- Bardzo śmieszne. – Skrzywiła się. – Co nowego? – Kiwnęła głową na telewizję.
- Nic nadzwyczajnego. Same zamachy, wybuchy i powodzie.
- Mówię poważnie. Czy ty zawsze musisz być taka irytująca?
- Jedynie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. – Uśmiechnęłam się do niej. Arrianne podeszła do lodówki i włączyła radio.
- „One hand in the air for the big city. Street lights, big dreams, all lookin' pretty. No place in the world that could compare” – zaczęła nucić razem z wokalistką.
- Ścisz to! Głowa mi pęka! – Krzyknęłam.
- Trzeba było nie pic tyle na wczorajszej imprezie u Bane’a. – Usłyszałyśmy znajomy głos. Kiedy spojrzałyśmy w stronę, z której dobiegał zobaczyłyśmy Billa siedzącego na parapecie. Bill to zaczarowany gargulec. Był kiedyś Nocnym Łowcą, ale wkurzył jakiegoś potężnego czarodzieje, a on zmienił go w gargulca.
- Byłeś tam ze mną Billl. Widziałeś, co się tam działo. Na trzeźwo nie dałoby się tego udźwignąć. – Powiedziałam wyłączając telewizor.
- A co tam takiego złego było? – Arrianne podała mi talerz z omletem i widelec.
- Złego? Wydał imprezę dla swojego kota! Nawet kubki były z wzorkami w koty. Dodatkowo ubrał tego swojego ponurego chłopaka w jakiś prążkowany strój. Jak on miał na imię? Alex? Alan? Nieważne. Chodzi o to, że nie da się tego wszystkiego przyjąć ze spokojem bez alkoholu. – Zaczęłam jeść śniadanie, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. – Kogo to niesie o wpół do siódmej?!
- Otworzę. – Arrianne podniosła się i przeszła do drzwi. Kiedy je otworzyła zagwizdała. Do pokoju wszedł Randien – nasz przyjaciel. Zdjął okulary przeciwsłoneczne, a my zobaczyliśmy dużego, fioletowego siniaka.
- Co znowu? – Zapytałam.
- Mała wymiana poglądów z Meliornem. – Opadł na kanapę obok mnie. – Po za tym dostałem wiadomość zaadresowaną do ciebie. – Podał mi czarną kopertę.
- Zaglądałeś? – Zmrużyłam oczy.
- Och, tak. Dostałaś list miłosny od chochlika. - Odparł.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne. - Otworzyłam kopertę. Wyjęłam z niej czarne pudełeczko oraz kartkę. - 'Wracam po ciebie'? - Przeczytałam i uniosłam brwi. - To ma być jakiś żart? - Spojrzałam na przyjaciół.
- Co jest w pudełku? - Arrianne zmarszczyła czoło. Otworzyłam czarne pudełeczko. W środku było wyściełane białym, aksamitnym materiałem. Otworzyłam szerzej oczy i zalała mnie fala gorąca. Leżał tam pierścień. Dokładniej pierścień mojego ojca, ze znakiem naszego rodu – rozpostartymi skrzydłami -, który zaginął w dniu jego śmierci.
- Ok, to jest naprawdę kiepski żart. Nie przejmuj się, ktoś robi sobie jaja. – Stwierdziła moja przyjaciółka.
- Arrie ma rację. – Przyznał Bill. – Co jak co, ale Podziemni są wredni. – Dodał i zaczął oglądać swoje kamienne paznokcie.
- Macie rację. To po prostu podły dowcip. – Założyłam pierścień na serdeczny palec u prawej ręki.
Po paru godzinach spędzonych w moim i Arrianne mieszkaniu, Bill i Randien zajęli się swoimi sprawami i wyszli. Moja parabatai rozłożyła w salonie zieloną matę i zaczęła na niej ćwiczyć jogę, a ja postanowiłam się przejść. Założyłam czarne jeansy, szarą koszulkę i skórzaną kurtkę. Za pasek włożyłam seraficki nóż, zabrałam ze sobą trochę pieniędzy i wyszłam. W uszach miałam słuchawki, a w głowie dźwięczały mi słowa piosenki Mama – My Chemical Romance. Mama, we all go to hell… Bardzo pozytywny tekst… Pamiętam jak Arrianne kiedyś dzięki portalowi zabrała mnie na ich koncert… Nigdy wcześniej nie wiedziałam, że człowiek może aż tyle wypić. Oczywiście wszystkie spostrzeżenia zostały sporządzone dzięki fanom zespołu.
Szłam ulicami Nowego Yorku mijając głupich Przyziemnych. Parę chłopaków się za mną obejrzało, a gdy przechodziłam przez Central Park i mijałam ławkę z grupką mężczyzn jeden z nich złapał mnie za rękę. Zesztywniałam. Obrazy zaczęły mi napływać do głowy. Klub. Kolorowe światła. Śmiejący się ludzie. „Wybieraj! Nie możemy czekać całą wieczność!” – Krzyknął jeden z nich siedzący przy barze. Drugi obrócił się do niego. „Cóż, zważywszy na to, kim jesteśmy – możemy.” Odpowiedział. Zważywszy na to, kim jesteśmy? – Pomyślałam i zagłębiłam się dalej w jego wspomnienia. Teraz zobaczyłam dom Magnusa Bane’a. Parkiet, pełno Podziemnych… Czarownik. Otworzyłam oczy. To wszystko trwało może sekundę. Oczywiście potrafię zapanować nad tym wszystkim. Często, kiedy ktoś mnie dotknie, a nie chcę widzieć jego przeszłości – nie widzę. Ale są takie chwile – takie jak ta, – kiedy jestem rozkojarzona i nie kontroluję mojej mocy. Z pewnością gdyby nie to, że mój nauczyciel, niejaki Rangor Fell, nie został parę lat temu zamordowany przez demony w Alicante, nauczyłby mnie jak kontrolować ją, gdy nie jestem skupiona. Pamiętam ten dzień, kiedy się ujawniła… Byłam wtedy w stolicy Idrisu z mamą. Kupowałyśmy coś i kiedy dałam sprzedawcy pieniądze przypadkowo dotknęłam jego ręki. Zobaczyłam wtedy dom. Facet siedział na fotelu, jęczał i robił coś ręką… Wzdrygnęłam się na to wspomnienie.
Mężczyzna, który teraz trzymał mnie za rękę wyszczerzył się i uniósł rękaw mojej kurtki i… zamarł. Ha! Zobaczył Znak na wierzchu mojej prawej dłoni.
- Nocna Łowczyni… - syknął mrużąc oczy. – Co wy na to chłopaki? Co zrobimy z tą Nephilim? – Jego towarzysze (zapewne również czarownicy) zachichotali. Zmrużyłam oczy i wykręciłam rękę temu trzymającemu mnie.
- Uważaj na to, co mówisz, Dziecko Liliht. – Wysyczałam mu do ucha i puściłam go. Odeszłam otrzepując dłonie o kurtkę. Z rozbawieniem przez chwilę słyszałam jak czarownik mówił, że gdyby nie był taki pijany najprawdopodobniej bym już nie żyła. Uśmiechnęłam się pod nosem i poczłapałam do sklepu z bronią – „Róg Tęczowego Jednorożca”. Co za dziwna nazwa… Czasami tam chodziłam jedynie aby powkurzac sprzedawcę – Symeona. Nie trawił nas, a dosyć zabawnie wyglądał, kiedy wymachiwał do nas tym swoim karabinem. Ale teraz szłam tam po nowe strzały. Oczywiście kochana Arrianne na imprezie, którą zrobiła w naszym mieszkaniu, upiła się tak, że wzięła moje strzały za rzutki, a jako tarczę powiesiła tablicę korkową. I oczywiście połamały się.
Byłam już niedaleko sklepu, gdy zauważyłam po przeciwnej stronie ulicy znajomą mi twarz. Rude włosy z jasnymi końcówkami… Abigail Branwell. Kiedyś się spotkałyśmy. Gdy podniosła na mnie wzrok, uśmiechnęłyśmy się i skinęłyśmy głowami, po czym poszłyśmy dalej, każda w swoim kierunku. Coraz bardziej zbliżałam się do sklepu. Nagle poczułam jak czyjeś palce zaciskają się na moich ramionach i ktoś ciągnie mnie w zaułek. Szybko wyjęłam nóż, wymówiłam imię i wydostałam się z uścisku blokując przy tym przeciwnika.
- Wystarczy! – Usłyszałam znajomy głos. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na jego twarz. Szeroki uśmiech, zielone oczy i lekko przydługie, kasztanowe włosy. Nathan.
- Ty idioto! Ty cholerny idioto! Porąbało cię?! Chyba tak! – Puściłam jego ramię i zaczęłam bić go po klatce piersiowej.
- Uspokój się, młoda. – Złapał mnie za nadgarstki i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jesteś debilem!
- Co z tego?
- Zamknij się!
- Dobrze, mamusiu. – Puścił mnie. – Gdzie idziesz?
- Do ‘Rogu Tęczowego Jednorożca”, po strzały. Bo wiesz, Arrianne i parę innych osób zrobiło sobie z nich rzutki. Wiesz coś o tym?
- Nic mi nie wiadomo. – Zrobił minę niewiniątka. – Idę z tobą, nie mam nic lepszego do roboty.
Po paru minutach byliśmy przed sklepem. Krzycząc, wybiegł z niego jakiś Podziemny. Wzruszyłam ramionami i weszłam. Za ladą, jak zwykle stał Symeon.
- Hej, Symeon. – Powiedziałam z uśmiechem.
- Czego? – Spoglądał na mnie spode łba.
- Potrzebuję zestawu strzał z włóknem z włosa Jednorożca. Specjalność twojego tatusia. – Oparłam łokcie na ladzie, a Przyziemny poszedł na tyły sklepu mrucząc coś pod nosem. Zobaczyłam przed sobą rozłożoną gazetę „Paranormalny Tygodnik”. Na pierwszej stronie była mowa o morderstwie. Podniosłam ją i zaczęłam czytać.
- Widziałeś? – Zmarszczyłam brwi i pokazałam Nathan’owi gazetę.
- Oh, tak. Robota wampirów. – Odparł rozglądając się po sklepie ze znudzeniem. – Długo tam jeszcze? – Zwrócił się do Symeona szukającego strzał, na co on mruknął jakieś przekleństwo. Gdy wrócił i podał mi nowiutkie strzały, zapłaciłam mu i wyszliśmy.
- Trochę niepokoi mnie to morderstwo Nocnego Łowcy. – Oznajmiłam, kiedy szliśmy.
- Daj spokój. Pewnie jakiś wampir upił się i napadł na tą dziewczynę. Przecież znaleziono ją obok Pandemonium. Dobrze wiesz, co tam się dzieje. – Podszedł do swojego samochodu i otworzył drzwiczki. Był to Chevrolet Impala o ciemno granatowym kolorze.
- Nadal jeździsz tym gruchotem? – Skrzywiłam się.
- Spokojnie kochanie, spokojnie – zaczął głaskać dach samochodu. – Ona nie miała tego na myśli. – Spojrzał na mnie. – Nie nazywaj jej tak. To klasyk.
- Klasyk? To się nadaje do muzeum!
- Zamknij się i wsiadaj. – Rzucił. Kopnęłam w przednią oponę i miałam otwierać drzwiczki, kiedy usłyszałam jęk. Z Nathan’em spojrzeliśmy po sobie i wyjęliśmy noże. Podeszliśmy do rogu zaułka gdzie leżał jakiś czarny, skulony kształt. Człowiek.
- Hej, słyszysz mnie? – Spytałam. Cisza. Uklękłam, naciągnęłam rękaw kurtki i delikatnie odwróciłam leżącego. Był to mężczyzna. Skupiłam się na jego przeszłości. Rangor uczył mnie, że jeśli chcę się dowiedziec kim był ktoś martwy mogę to wyczuc jedynie wytężając zmysły. Wilkołak. Na szyi miał widoczne ślady po ugryzieniach, był blady, a jego oczy były mętne i nieobecne.
- Wampiry… - mruknął Nathan i ukląkł obok mnie. – Pamiętasz ten numer do tej detektyw, co znalazła ciało pod Pandemonium?
- Tak. Trzeba będzie się z nią skontaktować … - podniosłam się i wyjęłam telefon z kieszeni.
Farfaix
Fajny rozdział ;) No i oczywiście musi być ktoś ranny xD Jakbyśmy się bez tego obeszły, no nie? ;P
OdpowiedzUsuńUjęłaś mnie Chevroletem Impala :D Strzelam że chodziło ci o rocznik 67. Świetny rozdział. Strasznie mi się podoba sprawa z tym darem ;)
OdpowiedzUsuńzgryźliwe dziewczę z tej panny Nightmare ;)rozdział fajny, dobrze, że nawiązałaś do innych postaci, bo wszystko fajnie się ze sobą łączy. czekam na więcej :)
OdpowiedzUsuńNawiązanie do innych osób super :) powoli trzeba łączyć książkę. Zauważyłam, że większość bohaterek ma inklinacje do tych rodzinnych pamiątek z herbem - więcej nie dodam, bo mój nowy rozdział też coś zawiera :P Miło, że nie opisujesz faerie - gatunku naszych bohaterek jako jedną stronę barykady :D
OdpowiedzUsuńIle nawiązań do innych postaci - super ! :D Ja też muszę zacząć to robić, ale nie mam pomysłu z którą postacią mogłabym się spotkać... Ale mniejsza :D
OdpowiedzUsuńAle twoja postać jest... Niemiła :D Powinna być w drużynie zła, tak jak moja i DS :D
Fajny rozdział :)
JimmyK
Jimmy o to przecież chodzi - faerie są neutralne :P Trochę aniołka i trochę demona - muszą być złośliwe :D
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :D
OdpowiedzUsuń