-Co? To niemożliwe!
-Sylvia...
-Nie kłam! -Zaczęłam się trząść. Nie wiem czy ze złości, czy bezradności. Wszystko zlewało się w jedno. -Błagam, nie żartuj ze mnie- wyjąkałam.
-Nie zachowuj się jak idiotka.
-Jak idiotka?- wrzeszczałam.- Jak możesz?
Usiadłam na kanapie i po prostu się rozryczałam. Ukryłam twarz w dłoniach. Tyle lat żyłam w kłamstwie. Tyle lat rodzice mówili mi o rodzinnej klątwie, ale jak widać pomineli kilka najważniejszych faktów. Na przykład to, że Lucyfer jest moim ojcem.
-Ale jak...?- wyjąkałam. Chris usiadł obok mnie.
-Na pewno słyszałaś o waszym dziedzictwie.
-Nie za wiele.- powiedziałam.- Rodzice chcieli mi powiedzieć, kiedy dorosnę. Ale nie zdążyli. Wszystko co wiem powiedział mi Nicholas. Mówił, że od kilku pokoleń- czyli od czasu zawarcia przymierza z Wielkim Demonem- nasza rodzina zobowiązana jest do oddawania mu najstarszej córki. Ale tym razem tego nie zrobił. Dzięki moim rodzicom nadal tu jestem. Zawarli jakąś umowę. Tylko tyle wiem. No a teraz ja to robię.
-Może zacznijmy od początku?- zapytał. Przytaknęłam i położyłam mu głowę na ramieniu.- Twoi przodkowie bardzo chcieli chronić swoje potomstwo. Zbyt często umierali przez wojny z podziemnymi- demonami, wilkołakami, wampirami. Postanowili zawrzeć pakt z diabłem. Lucyferem. Zgodził się on chronić wtedy jeszcze plemię twojego rodu. Ale nie za darmo. Każda najstarsza urodzona dziewczynka zostawała jego córką. Nie było żadnych gwałtów- tylko czary. Jeśli najstarsza umarła, nie zabierał młodszej. Ta nie była pierworodną. Więc twoja rodzina od wieków zabijała swoje najstarsze córki w wieku 15 lat. Nie mogli pozwolić ich połączenie z „ojcem”. Stałby się zbyt potężny, czego nie chcieli. Klątwa działała kilka wieków. Przechodziła zawsze na najstarszego syna. Twój ojciec był właśnie tym najstarszym. Postanowili cię nie zabijać. Za bardzo cię kochali. Zawarli kolejną umowę z Lucyferem, aby cię nie zabierał. A on się zgodził. Wiedział, że Clave już po nich zmierza. Wszystko przewidział. Postanowił uwolnić twoje moce, abyś mu się przydała tu, na ziemi.
-C-co?- wysapałam.- Kto ich wydał?
-Ja.- powiedział twardo.
-Słucham?- no ja się chyba przesłyszałam.
-Ja wydałem twoich rodziców Clave.
-Ty skurwielu!- krzyknęłam i zerwałam się z kanapy.- Moi rodzice zginęli przez CIEBIE ?! Wynoś się stąd!
-Nigdzie nie idę. I przestań wrzeszczeć jak wariatka.- powiedział spokojnie.
-Pojebało cię?!
-Teraz powinienem cię związać i zanieść do piwnicy, żebyś przemyślała wszystko. Ale tego nie zrobię, ze względu na to, że jesteś moją dziewczyną.
-Już nie. Zrywam z tobą.- tak tak, to było bardzo dramatyczne.- Wypierdalaj! Albo nie, wiesz, sama wyjdę.
-Ogarnij się, kobieto!
-Milcz!- warknęłam na odchodnym.
Wyszłam, trzaskając drzwiami.
Ogarnęła mnie nagła chęć mordu. Nie ważne kogo, nie ważne co, musiałam się gdzieś wyżyć. Najlepiej pod tym całym klubem „Pandemonium”. Jak on mógł! Zabił mi rodziców! I jeszcze ma czelność robić to wszystko! Ja mu kurwa pokażę! Cholera, za dużo przeklinam. Wujek by mnie zganił.
No ale on nie żyje, jak reszta mojej rodziny. Bo zabił ich mój chłopak. Z każdą myślą robiło to się coraz dziwniejsze. Ale co teraz? Gdzie mam się podziać?
Przechodziłam właśnie uliczką, gdy zobaczyłam dziwny sklep. „Róg Tęczowego Jednorożca” jak głosiła nazwa. Co za debil taką wymyślił? Sklep z bronią... Pokręciłam głową w geście dezaprobaty. Ludzie to idioci. W oknie zobaczyłam jakąś postać. Stara morda jakiegoś zapijaczonego dziadka. On był właścicielem? Jeszcze lepiej! Ale w sumie można byłoby tu kiedyś zajrzeć. Czy on miał bokobrody? Już nie wiedziałam, co o tym myśleć. Wyglądał jak pedał. Dobra, jak pedofil. Kobiety i dzieci na pewno uciekały od niego z krzykiem. Może mi się kiedyś przydać. Po powrocie do niego zajdę.
Szłam dalej. Właśnie wypatrzyłam swoją pierwszą ofiarę. Blondyn, za którym szłam, wydawał się normalny. Wyczuwałam w nim wampira. Może być ciężko! Powinnam na początek znaleźć sobie jakiegoś wilkołaka, ale już zaczęłam się na niego czaić. Uliczka była pusta, latarnie były jedynym źródłem światła.
Szybko wyjęłam sefiracki nóż i rzuciłam się na niego. Moja chęć mordu ani trochę nie zmalała przez ten czas, wręcz przeciwnie, wzrosła. On był jednak szybszy. Odwrócił się i sekundę później już na mnie leżał. Zaczęłam się szarpać, próbując jednocześnie wbić mu nóż w gardło, ewentualnie w brzuch, ale trzymał mnie zbyt mocno. Byłam przerażona. Idiotko, krzyczałam do siebie, co cię napadło na samotne zabicie wampira? Teraz nikt ci nie pomoże!
-O Boże.- wyszeptałam.
Jego kły zbliżały mi się do gardła. Nie ugryzie mnie, pomyślałam, NIE!
Zrobił to. Wbił mi swoje kły głęboko w gardło. Czułam, jakbym była rozdzierana. Chciałam krzyczeć, ale moje ciało nie reagowało. Miałam nieprzytomny wzrok. A więc to będzie mój koniec? Trochę nędzny. Liczyłam na coś spektakularnego. Bolało jak cholera. Już prawie czułam, że umieram. Myślałam, że to co mówią o jasnym tunelu było brednią. Ale tak było naprawdę. Zobaczyłam ten głupi tunel. Chciałam uciec, ale już szłam w jego stronę.
Nie doszłam, kiedy wizja znikneła. Odzyskiwałam wzrok. Nad sobą widziałam ciemne chmury i latarnie uliczne. Nie czułam już ciężaru przygniatającego mnie wampira, ani nie czułam w sobie jego kłów. Czyli jednak nie zginęłam? Zastanawiałam się, czy to dobrze. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam jakąś kobietę. Czarownicę, poprawiłam się. Z jej palców leciały iskry.
Emily Rout, zabójca na zlecenie. Kiedyś chciałam skorzystać z jej oferty. Uśmiechnęła się do mnie lekko. Próbowałam coś powiedzieć, ale nie miałam siły. Po prostu leżałam tam, na chodniku, wyczerpana. Dziękuję- szepnęłam. Chyba wyczytała to z ruchu moich warg.
-Źli złym pomagać muszą- powiedziała, niemal przyjaźnie. Lekko skinęłam głową.
Znikneła.
Zaczęłam pluć sobie w brodę, że zobaczyła mnie w takim stanie- słabą, bezbronną dziewczynkę. Ale mimo wszystko chyba mnie szanowała, widać to było w jej oczach. Dzięki ci boże, że nie ma tu Chrisa. Jego reakcja nie byłaby miła. Mimo wszystko nie miałam siły wstać, więc leżałam tak, aż zasnęłam.
Nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.
**
Obudziłam się w ramionach Chistophera. Nie miałam nawet siły podnieść głowy. Zostało mi w organiżmie tak mało krwi, że mimo wszystko umierałam. Powoli i w jeszcze większych męczarniach. Łza spłynęła mi po policzku, a potem wzrok mi się zamglił. Czułam, jak mój chłopak napina mięśnie i przyśpiesza. Wiotczałam w jego rękach. Ręka opadła mi bezwładnie- nie zdołałam nią ruszyć. Traciłam czucie.
Demon przyśpieszył jeszcze bardziej i teraz już biegł. Nie miałam siły zastanawiać się, czy możliwy jest bieg mając na rękach takiego kloca jak ja. Mimo wszystko próbował mnie uratować. Albo przenieść w inne miejsce i dobić. Teraz było mi naprawdę wszystko jedno.
W końcu znaleźliśmy się w naszej rezydencji. Chris delikatnie położył mnie na kanapie, na której wcześniej się pokłóciliśmy.
Zemdlałam.
Obudziłam się chwilę później. Nie wiem jak, ale demon zaczął mnie leczyć. Czułam się niewiele lepiej. Głowa zaczęła mi pulsować i nadal nie miałam czucia w niektórych członkach. Patrzyłam nieprzytomnie na salon. Kiedy mój były skończył, usiadł na skraju poduszki i spojrzał na mnie. Spróbował złapać mój wzrok.
-Co?- wyszeptałam.
-Chciałbym powiedzieć ci teraz tyle rzeczy, ale nie chcę na ciebie krzyczeć.
-A to nowość- wymruczałam.
-Byłaś naprawdę bliska śmierci.- odwróciłam głowę, żeby na niego nie patrzeć.
Czy ja się przesłyszałam, czy w jego głosie naprawdę była nuta troski?
Przewróciłam się na bok, tyłem do niego.
-Co tam robiłeś?
-Śledziłem cię, od kiedy wyszłaś z domu.
-Miło. Fajnie się patrzyło, jak ten wampir wysysał ze mnie krew?- spytałam z sarkazmem. Skrzywił się nieznacznie.
-Nie było mnie akurat wtedy.
-Ciekawe dlaczego? Uganiałeś się za nową dziewczyną?- raniłam go, wiedziałam to. Jakieś ludzie uczucia w nim były. Ale nie obchodziło mnie to. Miałam wszystko w dupie, niech da mi wreszcie spokój!- Mojej rodzinie tak samo pozwalałeś umierać?
-Sylvia...
-Zapewne miałeś miejsce w pierwszych rzędach- ciągnęłam bezlitośnie.- Patrzyłeś jak z każdego członka mojej rodziny po kolei ucieka życie, jak umierają przez ciebie, osierocając trójkę rodzeństwa. A potem tak po prostu zacząłeś się ze mną spotykać? Mnie też chciałeś wydać?- rozpłakałam się.- Po prostu mnie wykorzystałeś.- zwinęłam się i ciasno oplotłam rękoma.
Kiedy dotknął moich pleców, wzdrygnęłam się, przez co cofnął rękę. Wstał i tak po prostu wyszedł.
Nie wrócił przez następne dni.
**
Zawsze ciekawiła mnie broń palna, dlatego kiedy już otrząsnęłam się z szoku po zaatakowaniu wampira, poszłam kupić ją do „Rogu Tęczowego Jednorożca”.
Weszłam pewnym krokiem do sklepu. Za ladą stał stary zapijaczony zgred w hawajskiej koszuli. Szybko podeszłam kasy. Facet wykrzywił mordę, jakby chciał mnie przestraszyć. Odwróciłam wzrok. Boże, ale on cuchnął!
-Czego dusza pragnie? Jak nie to won, dzieciaku!- warknął na mnie.
-Masz może jakąś broń palną?- zapytałam niepewnie. Czułam się przy nim niekomfortowo.
-Jaja se robisz, to przecież nie sklep ogrodniczy „wesoły skrzat” . Oczywiście, że mam.
Zmrużyłam oczy. Co za nadęty burak!
-Potrzebuję jakiś dobry pistolet.
-Umarex pasuje, czy szukać innego?
-To ty tu się znasz. Dobry jest?
-Jakby nie był to bym ci go nie proponował, no nie?
Złośliwy stary pryk! On chyba nie wie z kim rozmawia! Chciałam stad jak najszybciej wyjść. Nie lubiłam jak się mnie obraża, ale przecież nie zrobię sceny. Może mi się jeszcze przydać.
-Biorę.
-Tylko się nie zastrzel przypadkiem. Takie Barbie nie powinny brać broni do rąk. Jeszcze se paznokcia złamiesz. Trzymaj. 200 dolców się należy.
-Ty chyba nie wiesz kim ja jestem.- prychnęłam. Zaczęłam grzebać w swojej torebce.
-Słodziutką blondyneczką z wybujałym ego. Co tam masz? Chiłałę?
Szybko wyjęłam kasę i prawie rzuciłam ją na ladę. Brakowało jeszcze wściekłego tupnięcia nogą w obcasie. Ale miałam dzisiaj na sobie Conversy. Baleriny za bardzo ograniczały ruch.
-Zniszczę cię.- mruknęłam pod nosem.
-Co tam se mamrzesz?- zapytał beszczelnie.
-Nie twoja sprawa.
-Może ci kolor nie pasuje. Wolałabyś różowy?
Warknęłam ze złości. Żeby taki dziadek wyprowadzał mnie z równowagi! Wzięłam opakowanie z bronią w środku, wcisnęłam go do torby i odwróciłam się jak na naburmuszone dziecko przystało. Zachowywałam się jak kapryśna nastolatka, jezu! Albo powinnam raczej powiedzieć „do diabła”! Trafniejsze określenie.
Wychodząc trzasnęłam drzwiami. A co mi tam, mam prawo się tak zachowywać! Wściekła ruszyłam w stronę domu.
**
Chyba wyglądałam jak siedem nieszczęść, bo nawet się nie skrzywił na mój widok. Podeszłam do niego i go rozwiązałam. Odsapnął z ulgą i wstał. Wycelowałam w niego pistolet.
-Siadaj. –powiedziałam stanowczym tonem.
-Co chcesz tym zrobić?- zapytał żartobliwie.
Spojrzałam na broń i wzruszyłam ramionami. Niby przeczytałam instrukcję, ale to nie za wiele mi dało. Pisało „NIE CELOWAĆ W LUDZI- GROZI WYSTRZAŁEM I ŚMIERCIĄ NA MIEJSCU”. Jakby nie do tego właśnie służył... Michael uśmiechnął się do mnie zalotnie.
-Coś niewyraźnie dziś wyglądasz.- stwierdził.
Opuściłam broń i znowu wzruszyłam ramionami. Wstał, tym razem pewniej. Podszedł do mnie powoli. Stałam sparaliżowana. Spodziewałam się, że zaraz mnie uderzy, a było wręcz przeciwnie. Oparł dłoń na moim policzku i przyciągnął mnie bliżej. Nie broniłam się, nie miałam siły. W końcu nasze usta się spotkały. Myślałam, że całowanie się z Chrisem było przyjemne, ale to było sto razy lepsze. I takie naturalne. Niepewnie objęłam go ramionami. Jeśli to możliwe, przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Objął dłońmi moją twarz. Staliśmy tak przez jakiś czas, aż usłyszałam cichy kaszel.
Christopher wrócił.
**
Pewnie znacie te chwile, kiedy ktoś wchodzi do pokoju w nieodpowiednim momencie? Ja osobiście tego nienawidzę. Staliśmy w niezręcznej pozycji. Christopher, ja z pistoletem i Michael. W oczach mojego byłego widziałam chęć mordu, która mnie samą ogarnęła kilka godzin temu. Za cel obrał sobie naszego więźnia. Jeśli jeszcze można było go tak nazwać. Wyciągnęłam przed siebie broń.
-I co mi tym zrobisz?- warknął.
-Nie zbliżaj się.- powiedziałam stanowczo.
-Odłóż to, Sylvio.
Pokręciłam głową. Zdenerwował się jeszcze bardziej. Ruszył na nas. Dłonie mi się trzęsły, nogi miałam jak z waty. Jeśli teraz nic nie zrobię, oboje zginiemy. Nie mogłam na to pozwolić. Podniosłam obie ręce. Wystrzeliłam. Sama nie wierzyłam, że to zrobię, ale jednak. Prosto w jego serce. Przewrócił się i od razu zamarł. To koniec. Zabiłam go. Przez chwilę nie docierało to do mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Uklękłam przy nim i położyłam jego głowę na swoich kolanach. Mimo wszystko go kochałam. Rozpłakałam się nad jego martwym ciałem. Michael objął mnie od tyłu i próbował odciągnąć, ale ja się nie dałam. Byłam z Chrisem w związku przez ostatnie kilka lat. A teraz już nigdy nie usłyszę jego wrednych komentarzy.
Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju, znowu kładąc na kanapie. Tu, gdzie ostatnio kłóciłam się z Chrisem, i gdzie umierałam. Tu, gdzie wszystko się skończyło. W sumie powinnam ją wyrzucić. Za dużo wspomnień. Potrząsnęłam głową, odganiając głupie myśli. Dlaczego nie jestem facetem? Byłoby prościej, gdybym nim była. Skup się, krzyczałam w myślach. Powróciłam myślami do Christophe’a. Ten demon mimo wszystko zabił moich rodziców, należało mu się. A jednak wcale tak nie uważałam.
Spojrzałam na brata detektyw. Teraz powinnam się nim zająć.
-Co zamierzasz zrobić?- spytałam.
-Ale jak to?
-Uciekniesz?
-Nie. –powiedział stanowczo.
-Dlaczego?- zdziwiłam się.
-Bo chcę z tobą zostać.
-Po tym wszystkim jesteś w stanie mi wybaczyć?- spytałam z niedowierzaniem.
-Oczywiście.
Po raz kolejny mnie pocałował. Jego cudowne, delikatne usta wzniecały we mnie ogień. Gdy przesunął językiem po moich wargach, zadrżałam i przywarłam do niego całym ciałem. Przesunęłam rękoma po jego torsie, ramionach, aż w końcu wplotłam palce w jego włosy. Mruknął z zadowoleniem, a delikatna pieszczota zmieniła się w namiętny i gwałtowny pocałunek. Czułam na piersi szaleńcze bicie jego serca i sprawiało mi to ogromną radość. Gdy zaśmiałam się lekko, ugryzł mnie w wargę, po czym odsunął się trochę. Z szerokim uśmiechem i radosnym błyskiem w oku wyglądał zabójczo.
-To już oficjalne? Zostaliśmy parą?- zapytał.
Pokręciłam głową.
-Tak. Nie. Nie wiem.- znowu go pocałowałam.
Przenieśliśmy się na górę do sypialni. Zaczęliśmy się rozbierać. Jęknęłam w podnieceniu. Przygniatał mnie swoim ciałem i uśmiechał się do mnie niepewnie. W końcu zostaliśmy w samej bieliźnie. Próbował rozpiąć mi stanik, ale go zatrzymałam. Nie byłam gotowa. Głupio mi było się przyznać, że pomimo tego, że miałam chłopaka tyle lat, nigdy tego nie robiłam. Nie byłam gotowa. Nie teraz, nie dzisiaj. To dla mnie za dużo.
-Proszę.- wyszeptałam. Od razu zrozumiał o co mi chodzi, więc położył się koło mnie i przytulił.
Przejechałam palcami po jego plecach. Wyczułam pod nimi ranę. Odwróciłam go siłą, tak że teraz leżał na brzuchu. Jego barki przecinała siatka blizn. Dotknęłam jednej delikatnie. Wzdrygnął się. Uświadomiłam sobie, że zrobił to Chris. I że ja też chciałam to robić.
Ale nie chciałam o tym dłużej myśleć. Michael przewrócił się na plecy.
Zasneliśmy, wtuleni w siebie.
**
Obudziłam się niesamowicie wyspana. Poczułam obok siebie ciało i automatycznie pomyślałam że to Chris. Spojrzałam na niego i zamarłam, kiedy zobaczyłam Michaela. Teraz ze zdwojoną siłą dotarło do mnie, że jego już nie ma. Chłopak uśmiechnął się do mnie. Obejrzałam się na siebie, ale stwierdziłam, że do niczego nie doszło.
Dźwignęłam się na łokciach. Mój nowy chłopak powstrzymał mnie przed wstaniem, przygarniając do siebie i tuląc jak ulubionego misia. Parsknęłam cicho.
-Daj spokój, mam dzisiaj pracę.- wyszeptałam.
-Jaką?- spytał.
Kłótnia wisiała w powietrzu. Ukryłam twarz w dłoniach.
-Dobrze wiesz jaką.- powiedziałam.
Wyślizgnęłam się z jego uścisku i szybko wstałam, żeby nie zdążył mnie złapać.
-Musisz to robić?
-Wiedziałam, że to był zły pomysł.- potrząsnęłam głową.- Nie zrozumiesz tego, ale muszę.
Mimo wszystko w oczach pojawiły mi się łzy. Zgarnęłam swoje ubranie i poszłam do łazienki się ubrać.
Po kilku minutach zeszłam gotowa do kuchni. Michael smażył jajka na bekonie. Kiedy skończył, rozłożył jedzenie na dwa talerze, podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Trwaliśmy w tej pozycji przez chwilę, aż w końcu odepchnęłam go lekko.
-Porozmawiasz ze mną? –zapytał z nadzieją.
Nie mamy o czym rozmawiać, pomyślałam.
-Ten romans nie ma sensu.- powiedziałam.- Jesteśmy z dwóch różnych bajek.- ciągnęłam bezlistośnie.- Jak to sobie wyobrażasz? Ja zabijałam ludzi! I nadal będę zabijać!
-Sylvia... Daj spokój. Nie kończ tego w ten sposób.
-Jesteś w stanie...
-Kocham cię.- przerwał mi.- I wierzę, że gdzieś tam jest w tobie sumienie i odrobina dobra. Może bardzo głęboko. Ale ja ją z tamtąd wydostanę.
-Nie- urwałam.- Nie chcę tego słuchać. Nic o mnie nie wiesz.- prawie krzyknęłam i pobiegłam na górę do swojego pokoju, zamykając się w nim na klucz.
**
Musiałam wyładować na kimś swoją złość. Czyli popełnić kolejne zabójstwo. Ale czy właśnie nie o to spierałam się z Michaelem? O to, że powinnam przestać zabijać? Kiedy ja nie mogłam... to było.. to było już w mojej naturze. Wydawało się takie naturalne. Kiedyś nie było. Nie tak wychowywali mnie rodzice.
Wymknęłam się z domu, tak aby chłopak tego nie zobaczył. Poszłam w stronę miasta i zaczęłam po nim chodzić powłócząc nogami. Zrobiło mi się strasznie nudno. Weszłam w jakiś zaułek.
Zwołałam do mnie dwa demony. Chciałam sobie sprawić przyboczną straż, na wypadek gdyby tamten wampir jednak zdecydował się mnie znaleźć i zabić. Nie no, co ja wygaduję, po prostu byli nieziemsko przystojni i czułam się przy nich równie piękna.
Szybko zaczęli się nudzić u mojego boku. Robili głupie miny i ogólnie strasznie zaczęli się wygłupiać. Jak typowe nastolatki- im ładniejszy tym głupszy. Machnęłam na nich tylko ręką.
–Idźcie sobie. Gdziekolwiek. Byle niedaleko.
-Pani ..?- spytali zdezorientowali.
-Nie wiem, rzućcie się na kogoś, co tam wolicie.- uprzedziłam ich.
Oboje się skłonili i od razu pobiegli w tylko sobie znanym kierunku. Westchnęłam. Wszystko zaczęło mnie irytować. Weszłam do najbliżej kafejki i zamówiłam latte. Robiło się ciemno, słońce już zachodziło. Usiadłam przy stoliku najbliżej okna, opuściłam głowę i dyskretnie obserwowałam przechodniów.
Nikogo ciekawego nie było, bynajmniej nie wartego mojej uwagi. Jakaś brunetka szła pewnie z jakąś dziewczyną. Wyjątkowo szczupła. Nocny Łowca, na całym ciele miała runy. Dzisiaj nie chciałam z taką zaczynać, ale wydawało mi się, że na ulicy nagle się od nich zaroiło. Obok przechodziła dziewczyna z czarnymi włosami i czerwonymi końcówkami. Ludzie, to wyszło z mody pięć lat temu. Ale w sumie ja się nie znam, nie obchodziła mnie dzisiejsza moda. Miała ponurą minę, jakby była z czegoś bardzo niezadowolona i chciała coś rozwalić. Może jest po stronie zła? Jeden sprzymierzeniec więcej nie zaszkodzi. Zanotowałam sobie, żeby w przyszłości ją odszukać i zwerbować.
Dalej szła ruda. Mała ruda. Przez chwilę miałam wrażenie, że jest normalnym człowiekiem, tak usilnie starała się to pokazać. Zdradziły ją runy. Co za ludzie, pomyślałam. Kpią ze swojego dziedzictwa. Najchętniej wszystkich bym zasztyletowała.
Mój wzrok przyciągnęła młodziutka dziewczyna, na oko 16 lat. Przypominała mi Sonię. Te same czekoladowe włosy, ten sam uśmiech, ten sam kolor oczu. Potrząsnęłam głową. Przecież nie da się postarzeć ludzi, prawda?
Zamarłam, gdy na ulicy dostrzegłam panią detektyw. Zaczęłam się modlić, żeby tylko mnie nie zauważyła. Ale ona szła zdeterminowana w stronę sklepu tego dziwaka w hawajskiej koszuli. Co ona knuje?
Zanim wstałam, zauważyłam jeszcze moją wybawczynię, Emily Rout. Czarownicę. Skąd oni wszyscy się tu wzięli? Też gdzieś pędziła. Może miała kolejne zlecenie? Naprawdę muszę się z nią w końcu skontaktować. I generalnie... podziękować. Za uratowanie życia.
Wyszłam z baru. Minęłam niejaką Tanyę Bane, Wielką Czarownicę Instytutu w Nowym Jorku. Kiedyś ją szpiegowałam z Christopherem, żeby zobaczyć czy może nam zagrozić. Może, więc trzymaliśmy się od niej z daleka. Aż do czasu, powiedziałam sobie. Do czasu.
Teraz koło mnie przechodziła chyba jedyna blondynka. Bardzo do mnie podobna. Kolejna Nocna Łowczyni. Uśmiechnęła się do mnie wrednie, jakby oceniała moje ubranie. Co ją obchodzi, w co się ubieram? Sama była farbowana. Prychnęłam na nią cicho, więc się odwróciła.
Jeszcze tylko jedna brunetka z kocimi oczami, z jakimś chłopakiem, kolejna brunetka z jakąś dziewczyną, która wyglądała jak wariatka, i z chłopakiem, i mega ciacho, pod którego koszulką malowały się mięśnie, i miałam swój cel.
Uroczy blondyn. Dość długo za nim szłam, aż zrobiło się prawie ciemno. W końcu wkroczyłam do akcji.
Zagwizdałam. Błyskawicznie się odwrócił. Może i był Nocnym Łowcą, ale widać było że nie najlepszym. Pójdzie łatwo. Podeszłam do niego energicznym krokiem. Mimo wszystko nie chciało mi się z nim zabawiać.
-Zabawmy się kochanie.
-Co?- spytał, ale ja już kopnęłam go w krocze. Zgiął się w pół. Dostał jeszcze pięścią w nos i już przede mną klęczał. Kucnęłam.
-Suka- syknął.
-Och nie, skarbie. Coś o wiele gorszego.
-O co ci chodzi, kobieto?
-Cii, kotku- wyszeptałam mu do ucha, jednocześnie wbijając pięść w brzuch. Upadł na ulicę. Usiadłam na nim.
Pochyliłam się i dotknęłam nosem jego szyi.
-Zawsze chciałam kogoś ugryźć, tak jak robią to wampiry.- zaczął się wiercić.- Ej, spokojnie, misiek. Przecież chcę cię tylko zabić. A teraz się nie ruszaj.
Ugryzłam go. Mocno. Tak bardzo, że aż poczułam krew w ustach. Miała bardzo rdzawy posmak. Trochę jej wypłynęło, więc połknęłam. Mój żołądek zrobił fikołka, ale nie zwymiotowałam. „Piłam” dalej.
Chwilę późnej usłyszałam nad sobą chrząknięcie. Wolno usiadłam i odwróciłam głowę. Nade mną stało dwóch umięśnionych chłopaków z założonymi rękoma i niezbyt zadowolonymi twarzami.
-Co tak długo?- warknęłam.
-Pani, my... zaatakowaliśmy jedną dziewczynę.- wyjąkał jeden.
-I co z tego?- rzuciłam.
-Ona miała... taki wisiorek... Z jasnego dworu.- dodał drugi.
-Więc uciekliście?
-Tak.. my..
-Nic mnie to nie obchodzi.- machnęłam na nich ręką.- To wasz problem.
W co ci debile się wpakowali? Będę musiała się tym zająć, ale później. Posprzątać po tych cholernych demonach. Na razie udawałam że mnie to nie interesuje.
Wróciłam wzrokiem do chłopaka. Patrzył na mnie przerażony. Na jego szyi wykwitły ślady moich zębów. Wszystkich. Nie wyglądało to tak ładnie jak ślady po wampirze. Ale nie mogłam zostawić go tak jak teraz- żywego.
Klasnęłam w dłonie i przede mną pojawił się mój demon, Mark.
-Do usług.- powiedział.
Wskazałam na chłopaka pode mną.
-Wiesz co masz zrobić.
Wstałam przy pomocy moich dwóch przystojnych demonów i patrzyłam, jak mój wampir wysysa z blondyna krew. Sama chciałabym być kiedyś wampirem, ale nie mogłabym znieść tego ograniczenia, które dawało słońce. Nieśmiertelność była kusząca, ale chyba nie aż tak, żeby się na to zgadzać.
-Dobranoc, kochanie.- szepnęłam tak cicho, że nikt mnie nie usłyszał.
Demon szybko skończył. Jak zwykle cały się ubrudził krwią i naszą ofiarę też.
-Ukryj go. Nie chcemy od razu pokazywać go światu.- powiedziałam stanowczo.
Od razu wykonał moje polecenie, jakby bał się, że się wścieknę za to niechlujstwo. I prawidłowo. Zaciągnął mojego trupa za jakiś kontener.
-I żegnaj.- dodałam cicho.
Odwróciłam się i odeszłam powoli. Moje demony pośpieszyły za mną. Mark zdążył już zniknąć. Szybko ich odprawiłam do ich wymiaru. Chciałam pobyć sama i delektować się śmiercią, którą zadałam, prawie samodzielnie. Pieprzone wampiry. Gdyby nie rozeszła się plotka, że to one zabijają i gdybym nie chciała się zamaskować, zabiłabym go w bardziej efektowny sposób.
**
Mój telefon zaczął nagle wibrować. Dostałam esemesa. Co za cudowne urządzenie! Nadawca nieznany. Dziwne. Kto do mnie napisał i skąd miał mój numer? Może to pomyłka? Otworzyłam wiadomość i przeczytałam:
Twój brat już nie żyje. Siostra następna.
Ktoś sobie żarty robi? Nie, na pewno nie. Mimo wszystko... Spanikowałam. Gdzie jest Sonia? Skoro ten ktoś o niej wspomniał, chyba powinnam ją znaleźć. Może jeszcze nie jest za późno I kto zabił mojego brata, do cholery?Musiałam się tego dowiedzieć. Było już ciemno, ale postanowiłam poszukać jakiekolwiek wskazówki. Nie chciałam wracać do domu, a byłam już w połowie drogi. Poczułam w kieszeni wibracje. Szybko wyjęłam telefon. Przyszedł do mnie kolejny sms. Serce podeszło mi do gardła. Szybko otworzyłam:
Hej, gdzie jesteś? Wracaj już. Michael
Cholera, a on skąd mam mój numer? Ale zanim zdążyłam się zastanowić, przysłał kolejną wiadomość.
„Martwię się. Zadzwoń przynajmniej.”
A zaraz potem:
„Aż tak bardzo się wściekłaś? Daj spokój, proszę.”
Zirytowana cisnęłam komórką w krzaki. Nadal byłam na niego wściekła. Od tak.Koło mnie był mały lasek prowadzący na skróty do miasta. Od razu gdy w niego weszłam, poczułam czyjąś obecność. Nie zastanawiając się, ruszyłam dalej. Wokół mnie zrobiło się ciemno. Zupełnie nic nie widziałam. Wyciągnęłam przed siebie nóż, ale na niewiele by mi się teraz przydał. Mimo wszystko czułam się z nim pewniej.
-Kto tam?- powiedziałam.- Kto tu jest?
Krzyknęłam, gdy poczułam jak coś mnie dotyka. To cienie zaczęły mnie oplatać. Próbowałam uciec, ale trzymały moje nogi, pnąc się do góry. Wkrótce uwięziły moje ręce, zbliżając się do gardła. Zacisnęły się na nim bezlitośnie. Traciłam oddech. Łapczywie próbowałam wciągnąć do płuc trochę powietrza, ale na marne. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Potem zemdlałam.
Kiedy się ocknęłam było tak samo ciemno jak w lesie.
Leżałam związana na podłodze, nie mogłam się ruszyć. Ta sytuacja mnie przerosła. Szarpałam się ile mogłam, ale lina się nawet nie rozluźniła. Po policzkach pociekły mi łzy. Czy to jest już koniec? Tak właśnie umrę?
Poczułam, jak ktoś wchodzi do pokoju. Zmrużyłam oczy, światło bardzo mnie raziło. Dwóch facetów złapało mnie za ramiona, co wywołało u mnie fale bólu, i wywlokło z pokoju. Weszli do pokoju obok, gdzie posadzili mnie na krześle.
Sznurami zaczęli przywiązywać mnie do oparcia. Ostatkiem sił zaczęłam wierzgać i kopać nogami. Uzyskałam jedynie silne uderzenie w policzek. Odrzuciło mi głowę w bok. Skuliłam się na ile było to możliwe. O dziwo, strażnicy wyszli, nie mówiąc słowa. Opuściłam głowę, pozwalając, aby włosy przykryły mi twarz. Zaczęłam szlochać.
Usłyszłam, że ktoś wszedł do pokoju i stanął przede mną. Poczułam, jak dłoń chwyta mnie za brodę i odwraca w swoją stronę, zmuszając mnie abym na niego spojrzała. Prawie krzyknęłam. Przede mną nie stał nikt inny jak Lucyfer. Poranna Gwiazda, Upadły anioł i... i mój ojciec.
Ostatni raz się szarpnęłam, wyrwałam podbródek z pod jego palców i odchyliłam głowę do tyłu. Byle jak najdalej od tego padalca!
-Moja córko.- odezwał się grubym głosem.
Chciałam powiedzieć coś wulgarnego, ale się powstrzymałam. Bądź co bądź, to był władca Piekieł. Ale przed splunięciem mu na buty nie mogłam się powstrzymać. W jego oczach pojawiła się furia. Ale szybko zniknęła zastąpiona przez obojętność.
-Zachowuj się.- powiedział twardo. Prychnęłam.- Jesteś tu za karę.- powiedział. Spojrzałam na niego jak na debila. Za karę?- Zabiłaś mojego najlepszego żołnierza, na rzecz zwykłego człowieka. Co więcej, całowałaś się z nim.- zaksztusiłam się. Skąd on to wszystko wiedział?- Myślę że dwa tygodnie w pustce ci wystarczą.
Uśmiechnął się perfidnie.
Też mi miło, że cię poznałam, tatku, pomyślałam. Nie chciałam się do niego odzywać.
-Dobrze mi służyłaś przez ostatnie lata. Ale ja ci twojej mocy nie podarowałem. Po prostu ją wyzwoliłem. To jest twój własny talent.
Teraz chciał ze mną gadać? Zawiązywać rodzinne więzi przy herbatce? No zaraz, ale on już mnie związał! Chyba nie rozumie o co chodzi w rodzinnej idei. Mamy się kochać, a nie zabijać, szanować a nie poniżać.
Byłam zmęczona, miałam dość, więc po prostu wpatrywałam się w niego.
-Przykro mi z powodu twojego brata...- O tym też wiedział?- ...Przykro mi, że musiałem go zabić.
Mój ojciec zabił Nicholasa? Świat zaczął walić mi się na głowę.
-Wcale nie!- krzyknęłam. Moje postanowienie bycia cicho szczęzło na niczym.- Wcale nie jest ci przykro! Zabiłeś mojego brata, zabiłeś Nicholasa!- zaczęłam się szarpać jeszcze mocniej. Wstąpiła we mnie nieznana siła. Byłam w Piekle, czyli moja moc wzrosła.
Rozerwałam liny, stanęłam na równe nogi i po prostu przywaliłam „z liścia” własnemu tacie.
-Zgnij w Piekle.- wysyczałam. Musiało to zabrzmieć dość zabawnie, ponieważ właśnie się w nim znajdowaliśmy. Złapał mnie za nadgarstki. Użyłam swoich mocy i poparzyłam go. Kiedy mnie puścił, biegiem pobiegłam do wyjścia, a potem na korytarz. W holu nikogo nie było, więc zaczęłam biec na oślep. Już na pierwszym zakręcie czyhała na mnie horda demonów. Cholera.
Na giętkich nogach zawróciłam, lecz tam szedł już w moją stronę Lucyfer. Byłam w pułapce. Walka nie miała sensu. Poddałam się.
Zostałam wrzucona z powrotem do Pustki.
Sory za błędy, mój word wariuje a ja nie mam siły tego sprawdzać sama :D
DziejeSie
Bardzo fajny rozdział :) W niektórych momentach nieźle się uśmiałam :D. Mam tylko jedną sprawę - demony nie umierają, tylko zostają odesłane do ich wymiaru. A jeżeli Chris był przyjacielem Lucka, to ten może go chyba wezwać z powrotem, prawda?
OdpowiedzUsuńAh.. chyba zapomniałam napisać, że Chris okazał się pół-demonem dlatego nie zniknął :)
UsuńWoww... Konfrontacja z tatuśkiem. Też bym mu przyłożyła na miejscu Sylvii :D Parę błędów wyłapałam, ale jestem w stanie Ci wybaczyć :)
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście - rozdział bardzo dobry :P
Ach, ta porywcza Sylvia! ;D Trochę za szybko rzuciła się w ramiona innemu, po zabiciu Chrisa :P Ale wiadomo, źli ludzie są porywczy! ;D hahah (złowieszczy śmiech) :D
OdpowiedzUsuń- Jimmyk
Świetny rozdział :D Strasznie mi się podoba postać Sylvi - ma zajebisty charakter :D I jeszcze dużo się działo. Super ;)
OdpowiedzUsuńKurdeee, nie pamiętam hasła do poczty na gmail. Fuuuuck xD
OdpowiedzUsuńO, już pamiętam :D
OdpowiedzUsuń