niedziela, 16 grudnia 2012

Ash Lennox - Rozdział drugi


3 miesiące później...

Czekam na niego już pół godziny. Nadal się nie zjawia, a moje ciało już zdążyło skostnieć na mrozie. Wyciągam telefon i wykręcam jego numer. Nie odbiera.
- Cholera! - wykrzykuję w roztargnieniu. Jakaś kobieta przychodząca obok rzuca mi krytyczne spojrzenie, a ja odpłacam jej złośliwym uśmieszkiem. Ruszam biegiem w dół ulicy potrącając po drodze ludzi, którzy wykrzykują w moją stronę soczyste obelgi. Nie obchodzi mnie to i zaczynam biec jeszcze szybciej. Martwię się o niego. Jest dla mnie wszystkim co mam i nie przeżyłabym gdyby coś mu się stało. Zawsze był przy mnie gdy go potrzebowałam, wspierał mnie, ale także trzepał po głowie kiedy miałam głupie pomysły. Jest moim najlepszym przyjacielem. Nie mogę stracić bliskiej mi osoby po raz drugi. Nie dopuszczę do tego, nawet gdyby ceną miało być moje własne życie. Wreszcie docieram do jego apartamentu, a drzwi otwiera mi starszy, siwy kamerdyner. Nawet nie czekam aż mnie przepuści tylko przepycham się obok niego. Wbiegam na schody i ruszam sprintem na piętro. Wielu ludzi dziwi się kiedy wybieram bardziej męczącą drogę, ale ja uwielbiam uczucie pracujących mięśni, krwi buzującej w moich żyłach. Jestem stworzona do pracy fizycznej. Dobiegam do drzwi i wyważam je kopniakiem z półobrotu1. Staję jak wryta nie potrafiąc wykrztusić z siebie ani słowa. Przede mną stoi Kevin i jak gdyby nigdy nic uśmiecha się do mnie, wycierając wilgotne włosy.
- Co, Ash? Zapomniałaś czegoś czy aż tak się za mną stęskniłaś, że nie mogłaś poczekać do naszego spotkania?- chwyta się teatralnie za serce udając poruszonego- Ale wiesz, te drzwi to już mogłaś sobie darować. To już trzecie w tym miesiącu.
- Ty.. Ty..! - warczę, powoli się do niego zbliżając- Co ty sobie myślisz? - dźgam go palcem w klatkę piersiową, popychając w tył – Czekałam na ciebie godzinę, a ty beztrosko siedzisz sobie w domku, moczysz tyłek i myślisz, że to zabawne?!
- Hola, hola! Przepraszam, ale zgubiłem się. Dlaczego na mnie czekałaś, i dlaczego mnie ochrzaniasz? - pyta, patrząc na mnie jakbym urwała się z choinki. Fakt, kiedy byłam dzieckiem zdarzyło się kilka razy, że skacząc po drzewach dość porządnie przydzwoniłam w ziemię, głową również. Ale to nie znaczy, że jest ze mną coś nie halo.
- Czekałam na ciebie godzinę pod 'Kotem Nyan”, zmarzłam w trzy dupy, a ty mnie olałeś mimo, że byliśmy umówieni! I jeszcze się pytasz o co mi chodzi?! - krzyczę już mocno wkurzona.
- Po pierwsze trzeba się było ubrać w ten płaszczyk ode mnie to byś nie zmarzła, po drugie nie olałem cię i nigdy tego nie zrobię, po trzecie byliśmy umówieni na jutro, nie na dzisiaj, a po czwarte gdzie masz ten kalendarz, który również ode mnie dostałaś? - odpowiada.
- Na jutro? Nie, na pewno na dzisiaj... - jestem zbita z tropu. Chociaż może faktycznie jesteśmy umówieni na jutro... - Jesteś pewien?
- Ja- tu wskazuje na siebie- nigdy się nie mylę – uśmiecha się zawadiacko i przytula mnie do piersi. W tym momencie cała złość wyparowuje ze mnie i oddaję uścisk, wtulając się w niego.
- A więc co stało się z płaszczem i kalendarzem ode mnie? - pyta, unosząc mój podbródek.
- Uhmm.. No cóż.. - podnosi brew czując jak zaczynam kręcić się w jego ramionach. - No więc?
- Płaszczyk oddałam Priscilli, a kalendarzyk dotrzymuje towarzystwa temu różowemu boa, które dałeś mi na walentynki.- odpowiadam lekko zmieszana.
To nie tak, że nie doceniam prezentów które od niego dostaję. Po prost Kev ma dość specyficzny gust. Ja lubię czerń i odcienie szarości. On natomiast kocha wszystkie tęczowe barwy, błyszczące rzeczy i inne przedmioty wywołujące u mnie odruch ucieczki. No dajcie spokój! Gdybyście zobaczyli ten płaszcz sami zwialibyście z krzykiem. Wyglądałam w nim jak Wielkanocny kurczak przewiązany wielką, czerwoną kokardą. Może jeszcze koszyk z pisankami do ręki i heja! A kalendarzyk , o którym mówił wcale nie był lepszy... Cały obity był w fioletowe futerko, z którego brokat sypał się na prawo i lewo, a po otwarciu zaczynała grać jakaś debilna muzyczka. Świąteczne okrycie oddałam więc Priscilli, a notes wsadziłam do kartony pod łóżkiem. Zapytacie kim jest owa P.- jest to Nocna Łowczyni, z którą muszę spotykać się co rano i co rano wysłuchiwać, że powinnam zacząć wyglądać jak dziewczyna, a nie jak satanista męczący dzieci i koty. A może to prawda i co? Nie jej sprawa chociaż ona uważa inaczej. Eh..
Kev lekko mną potrząsa, wytrącając mnie z zamyślenia i robi swoją minę nr 5 pt. „Mam plan i nie uciekniesz mi nawet gdybym miał cię związać i zamknąć w szafie”
- No co mistrzu? - pytam, szturchając go zawadiacko w ramię- Na co nasz geniusz zła wpadł tym razem?
- Pomyślałem, że jak już tu dotarłaś z efektownym wejściem smoka to możesz zostać dłużej i się zabawimy...
O nie! Znam ten wyraz twarzy i on nigdy nie wróży nic dobrego, a to oznacza, że pora się zmywać.
- Wiesz, ale ja.. ja, no ten.. nie nakarmiłam rybek! - powoli zaczynam cofać się w kierunku drzwi.
- Nie masz rybek bo twój kocur je zjadł i nawet nie próbuj się wykręcać – mówi głosem, jakby karcił niesforne dziecko, klikając jakiś przycisk pod blatem stolika. W tym momencie rozlega się huk. Nie mija sekunda i już wiem co ten drań wymyślił, żebym mu nie uciekła. Zamontował kraty w drzwiach!
- Niech cię cholera, Gao!

 _____________________________________________________

3 godziny 27 minut i 02 sekundy później..

- Ugh - warczę po nosem wiercąc się na obrotowym krzesełku przy toaletce Keva. Tak, ten facet ma toaletkę! A do tego setki, a może tysiące cieni, kredek, balsamów, kremów, podkładów i innych rzeczy, których nigdy w życiu nie widziałam. A ja siedzę na tyłku od 3 godzin 27 minut i 6 sekund i jestem jego świnką morską. Próbuję poruszyć twarzą, ale mam wrażenie jakby ktoś nałożył mi na nią tonę gładzi szpachlowej. Do tego ledwo otwieram oczy pod grubą, naprawdę grubą warstwą brokatu, tuszu i innych kompletnie zbędnych badziewi. Ta podstępna kreatura zmieniła mnie w "śliczną" barbie o błyszczących loczkach i jeszcze się świetnie przy tym bawiła! Wolę nawet nie patrzeć w lustro wiedząc, że ta pełna zachwytu mina Gao nie wróży nic dobrego, a dodatkowo zobaczenie w siebie w takim stanie mogłoby się skończyć wielogodzinnym wylegiwaniem się na kozetce. Jeżeli on uważa, że coś jest urocze musi to błyszczeć bardziej niż neony w Las Vegas

Zastanawiacie się zapewne dlaczego kocham tego faceta skoro tak mnie wkurza. Owszem, czasami mam ochotę spalić jego całą garderobę i śmiać się przy tym jak opętany szaleniec2. Ale nie zrobię tego bo cholernie mi na nim zależy i nie chcę stracić kolejnego przyjaciela. Myślicie w tym momencie, że jestem naiwną dziewczynką, która kocha faceta bardziej niż swoją rodzinę, znając go zaledwie trzy miesiące. Może i macie rację, i może za to zapłacę w przyszłości, jednak aktualnie nie potrafię żyć bez niego. On zawsze wie co mnie gryzie i potrafi mnie pocieszyć czy rozweselić; jest niczym starszy brat, którego nigdy nie miałam. W jakiś tajemniczy sposób od samego początku połączyła nas nić sympatii i zrozumienia. Sama tego do końca nie rozumiem, ale jestem pewna, że za naszym spotkaniem stały jakieś tajemnicze siły, które splotły  nasze losy ze sobą abyśmy wspólnymi siłami odnaleźli sprawiedliwość.

1Takiego perfekcyjnego wykopu to nawet Jace by mi pozazdrościł ;P
2Na pewno bym tego nie przeżyła w jednym kawałku -koleś, który tuli do snu swój słoiczek z brokatem i skórzane, tęczowe spodnie nigdy by mi tego nie opuścił ;P
Asik955

wtorek, 2 października 2012

Aprilynne Nightmare - Rozdział trzeci


                Upadłam na brudną i mokrą ziemię. Moje dłonie szybko wyjęły z powrotem nóż. Pośpiesznie wstałam i rozejrzałam się dysząc ciężko. Przy murze stał zakapturzony chłopak.
-Cześć Aprilynne. Jak tam tatuś? Ostatnim razem jak go widziałem leżał na kartonach. - Uśmiechnął się złowieszczo. Nagle wspomnienia wróciły. Opuszczony magazyn, pudła, zabity tata leżący na nich.
- Ty! - Ryknęłam i rzuciłam się na niego. Demon złapał mnie za nadgarstki i tak przez chwilę się siłowaliśmy. Kopnęłam go w brzuch, Eidolon się zgiął, a ja popchnęłam go na ziemię. Upadł na plecy, pochyliłam się nad nim i uniosłam nóż, kiedy demon złapał mnie za kołnierz kurtki i przerzucił nad sobą. Trafiłam na mur i osunęłam się po nim. Poczułam ciepłą strużkę krwi spływającej po moim policzku. Podniosłam się i znowu ruszyłam na - już stojącego - Eidolona. Odepchnął mnie i znowu wylądowałam na ścianie. 
- Z chęcią bym cię zabił, ale jeszcze tego nie zrobię. JESZCZE. Tak przy okazji, radziłbym ci odnowić kontakty z braciszkiem. - Zaczął i ukucnął przy mnie. - Podobno wyjechał z Alicante. Powinnaś na niego uważać, bo wiesz, może mu się stać coś przykrego. Na przykład będzie szedł i skręci sobie kark. Albo się utopi.
- Łapy precz od mojej rodziny. - Wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- Trzymaj się, Aprilynne. - Wstał i odszedł w cień. - Uważaj na siebie. Nigdy nie wiesz co się czai w mroku. - Zniknął. Jeszcze cię dopadnę. Może nie dzisiaj, ale kiedyś na pewno, a wtedy pożałujesz, pomyślałam. Podniosłam się z jękiem i sięgnęłam po stelę, ale dłonie natrafiły jedynie na pustkę. Cholera, musiałam ją gdzieś zgubić. Potarłam czoło wierzchem dłoni i poczłapałam do domu.
                W mieszkaniu było ciemno. Zapaliłam światło i spostrzegłam, że nikogo nie ma w salonie ani w kuchni. Pewnie Arrianne już śpi. Co było do niej nie podobne. Wzruszyłam ramionami i stopami zdjęłam buty. Po drodze do łazienki zrzuciłam kurtkę i zdjęłam bluzkę zostając w spodniach i staniku. Odkręciłam korek, a do wanny zaczęła lać się gorąca woda. Poszłam do salonu i z szafki wyjęłam stele Arrianne. Zabrałam ją ze sobą do łazienki. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam na swoje odbicie. Byłam cała brudna, na twarzy widniały czarne smugi, miałam rozcięte czoło, z którego leciała krew, a włosy były posklejane. Narysowałam na ramieniu iratze i poczułam znajome pieczenie. Zdjęłam spodnie oraz bieliznę i wskoczyłam do wanny. Siedziałam tak przez parę minut próbując nie myśleć o niczym. Nabrałam trochę powietrza i zanurzyłam głowę. Powoli wypuszczałam tlen, który zmieniał się w bąbelki, obserwując biały sufit spod wody. Wynurzyłam się i przetarłam twarz dłońmi. Skąd demon wiedział gdzie mnie znaleźć? Pewnie użył jakiegoś zaklęcia czy coś. Demony mają swoje sposoby. Ale czy to co mówił o moim bracie jest prawdą? Naprawdę mu coś zrobi czy może to tylko pusta groźba? Nawet jakbym chciała  nie mam jak się z nim skontaktować. Nie znam jego obecnego numeru ani adresu. Słyszałam, że czasem pomieszkiwał w Alicante, Chicago i Portland. Nie widziałam się z nim od dwóch lat czyli od czasu kiedy matka wyrzuciła mnie z domu. Po śmierci ojca wpadła w depresję i w końcu wybuchła. Mieszkaliśmy wtedy w Alicante. Kazała mi się wynosić i nigdy więcej nie pokazywać się w jej domu. Tego samego wieczoru spakowałam do plecaka najpotrzebniejsze rzeczy i wyprowadziłam się do NY. Na początku pomieszkiwałam u czarodziejów. Później przeprowadziłam się do Instytutu gdzie spotkałam Arrie. Pięć miesięcy temu wynajęłyśmy te mieszkanie. Od dwóch lat nie dostałam żadnej wiadomości od mojego brata. Listu, telefonu... Nic.
                Wyszłam z wanny, wytarłam się ręcznikiem, założyłam biały puchaty szlafrok i poszłam do pokoju. Ubrałam się w piżamę i przeczesałam wilgotne włosy palcami. Spojrzałam na zegarek. Dwudziesta trzecia czterdzieści dwa. Za wcześnie żeby iść spać. Za późno by włóczyć się po nocy. Gdyby Arrianne się dowiedziała, że spaceruję po nocach urwałaby mi głowę. Szczególnie po tych coraz częstszych morderstwach...
                Założyłam słuchawki, włączyłam piosenkę  It's time - Imagine Dragon i poszłam do kuchni. Kochana Arrianne. Widocznie kiedy byłam w kinie zrobiła zakupy. Zabrałam z lodówki sok pomarańczowy i wróciłam do pokoju. Upiłam łyk z butelki i odstawiłam ją na stolik nocny. Wzięłam laptopa i położyłam się z nim na łóżku. W przeglądarce wpisałam downbook.cc. To coś jak Facebook tylko są na nim zarejestrowani Podziemni i niektórzy Nephilim. Naprawdę, zaledwie garstka Nocnych Łowców. Większość z nas uważa, że to same pierdoły, które ogłupiają, ale dzięki temu można się chociaż trochę rozeznać kto z kim jest skłócony, w jakim mieście przebywa i tym podobne. Zalogowałam się. Od razu wyskoczyły mi powiadomienia. Na przykład pewien wilkołak napisał na tablicy jakiegoś wampira "Przy następnej pełni zobaczysz co to jest wampirze sushi." Co wampir skomentował "Chcesz trochę Pedigrie? Pies mojego sąsiada nie je takich śmieci, ale tobie może by smakowało...", "Uważaj, bo przypadkowo zostaniesz wypchnięty na słońce, pijawko." napisała jakaś wilkołaczyca, i tak dalej, i tak dalej. Pijawka. Zawsze śmieszyło mnie to określenie na wampiry. Po za tym, że każdy Nocny Łowca mówi na wampiry Dzieci Nocy, to w mojej rodzinie wymyślili sobie inne nazwy. Na przykład babcia mówiła nosferatu, a tata nazywał je "porąbanymi krwiopijcami w bieli z kretyńskimi fobiami". Ale nie jestem pewna czy nazywał tak wampiry czy sanitariuszy, którzy pobierali krew w szpitalu... Ja zazwyczaj mówiłam Dzieci Nocy lub nosferatu. Albo po prostu: wampir.
                Po sprawdzeniu wszystkich wiadomości wyłączyłam laptopa, odłożyłam go na jasne biurko stojące obok szafy. Pierwsza dwadzieścia cztery. Napiłam się jeszcze soku, opatuliłam kołdrą i zasnęłam.
                Biegnę. Nie, lecę. Jestem tak jakby duchem. Widzę Arrianne. Idzie przez ciemny korytarz z bronią w ręku. Wiem, że za drzwiami na końcu korytarza jest coś złego tylko nie wiem skąd. Próbuję krzyknąć, ale moje gardło nie wydaje żadnego dźwięku. Nagle ogarnia mnie paraliżujący lęk. Wiem, że zaraz stanie się coś złego tylko nie wiem co. Arrianne jest już prawie przy drzwiach. Żarówki strasznie głośno bzyczą. Jeszcze raz próbuję krzyknąć, zawrócić ją, ale na marne. Wtedy moja przyjaciółka otwiera drzwi. Słyszę złowieszczy śmiech, a wszystko pochłania mrok. Chociaż jest ciemno - widzę. Coś zaczyna dusić Arrianne. Wyrywa się, ale to nie skutkuje. Próbuję jej jakoś pomóc. Na nic. Po chwili moja parabatai wiotczeje i osuwa się na ziemię. Widzę czerwone ślepia wpatrzone we mnie. Coś zaczyna się do mnie zbliżać. Uciekam przerażona faktem, że nie mam przy sobie żadnej broni. Wiem, że Coś jest coraz bliżej mnie. Odwracam się. Widzę tylko ciemność. Czuję tylko przeszywający ból. Słyszę tylko jak Coś złowieszczo się śmieje, i śmieje, i śmieje...
                Obudziłam się cała spocona. Usiadłam gwałtownie na łóżku i przetarłam oczy. Co to do cholery miało być?! Ok, koniec z piciem soku pomarańczowego na noc, przed spaniem. Chociaż to może być coś gorszego... Kiedyś, parę dni przed ujawnieniem się mojej mocy, kiedy dotknęłam kogoś śniły mi się czasem obrazy z jego przeszłości. Ale tym razem było to coś innego. Wtedy tylko oglądałam, teraz w tym uczestniczyłam. Przy najbliższej okazji pójdę do jakiegoś czarownika. Albo wróżki. Słyszałam, że jedna nawet pracuje niedaleko, w jakiejś księgarni.
                Wstałam i wzięłam prysznic. Ten sen to tylko wyobraźnia,  powtarzałam sobie w myślach. Ubrałam się w dresowe spodnie oraz podkoszulek i wyszłam do salonu. Nigdzie nie było Arrianne. Na stole leżała zielona, samoprzylepna karteczka. "Wyszłam do parku. Wrócę za parę godzin. - A." napisane było zgrabnym, eleganckim pismem. Wzruszyłam ramionami i włączyłam muzykę. Wzięłam laptopa i rozciągnęłam się na kanapie. Wpisałam stronę Hunt-Bay.cc. Można tam było kupić różne magiczne przedmioty i broń. Szybko zamówiłam nową stele i zamknęłam stronę. Do wieczora oglądałam te durne powtórki chińskich teleturniejów. W końcu nie mogłam usiedzieć na miejscu i przebrałam się w strój bojowy Nocnego Łowcy oraz zabrałam ze sobą stele Arrianne i wyszłam.
                Na ulicach NY nie spotkałam nic co wymagałoby mojej interwencji. Widziałam jedynie zataczające się wampiry, czarowników wchodzących do barów dla Podziemnych i parę wilkołaków. Szukałam Arrie. To było do niej nie podobne. Nie odezwała się do mnie przez cały dzień. Może siedzi z tymi swoimi znajomymi z Instytutu w jakimś klubie?
                Byłam teraz w Central Parku. Pierścień mojego rodu odbijał światło rzucane przez latarnie. Nie licząc odgłosów jadących samochodów było zupełnie cicho. Znowu powróciłam myślami do snu i wczorajszego spotkania z demonem. Czy są jakoś powiązane? Nie, pewnie nie. Ten sen to tylko moja chora wyobraźnia. Wszyscy mi mówili, że mam wybujałą wyobraźnię.
- Padnij! - Czyjś głos wyrwał mnie z zamyślenia. To chyba normalne, że, kiedy słyszysz takie polecenie od razu kładziesz się na ziemi, prawda? No, przynajmniej ja tak zrobiłam. Usłyszałam wystrzał i odgłos upadającego ciała. Szybko wyjęłam nóż seraficki i wypowiedziałam imię. Miałam ze sobą łuk i strzały, ale w takich sytuacjach lepiej sprawowało się ostrze. Na ziemi, dwa metry przede mną leżał wampir. Rozejrzałam się. Za ławką, niedaleko mnie stał jakiś chłopak w ciemnej bluzie. W ręce trzymał pistolet. Podszedł do mnie bliżej, a ja uniosłam nóż.
- Nie zbliżaj się. - Wysyczałam. Musiał mieć Wzrok. Przed wyjściem narysowałam sobie Runę Niewidzialności. Po za tym zwykła kula nie załatwiłaby wampira, a ten był ewidentnie martwy.
- Nic ci nie zrobię, mała. - Podniósł dwie ręce do góry. Taaak, wszyscy psychopaci tak mówią, a później lądujesz zamknięta w piwnicy...
- Kim jesteś? - Spytałam zerkając to na chłopaka, to na wampira. - A raczej powinnam zapytać czym.
- Kol Woods. Dhampir. - Powiedział mrużąc oczy. Co? Dhampir? Coś mi świtało w głowie, skądś kojarzyłam tę nazwę...
- Dhampir? - Prychnęłam.
- Wampir półkrwi.
- Zamknij się! Wiem co to jest! - Wielkie Kłamstwo Numer Jeden.
- A ty, Nephilim? Kim jesteś?
- Nic ci do tego, Podziemny. Wynoś się stąd. - Skrzywiłam się. Skoro jest dhampirem to czemu zabił wampira? Na Anioła, te nazwy są tak pokręcone. Czemu dhampir kojarzy mi się z jogurtem?
                Kiedy podszedł bliżej spostrzegłam, że chłopak jest dosyć przystojny. Miał oczy koloru morza i kasztanowe, krótkie włosy. April, opanuj się! Właśnie zastrzelił wampira, a tobie zaraz może zrobić trepanację czaszki. Albo rozetnie mi brzuch i wsadzi do niego jakieś przedmioty okultystyczne, albo potnie mnie na kawałki i rozrzuci po parku żeby dzieci bawiące się w chowanego znalazły moje szczątki! Będę jak te pieprzone, ukryte jajka wielkanocne, których szukają dzieci... "O! Patrz mamo! Znalazłam czyjąś rękę!" "Cudownie, dziecko! Włóż to do koszyka".
- Nigdzie nie idę. - Usiadł na ławce. - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
- Nie muszę. Czym go zabiłeś? Zwykłe kule nic by nie zrobiły.
- Dlatego na wampiry używam drewnianych kul, zanurzonych w święconej wodzie.
- Czemu to zrobiłeś? Jesteś dhampirem. Pół wampirem.
- Pół wampirem był mój ojciec, więc jestem tak jakby ćwierć wampirem. To wszystko jest bardzo zagmatwane. Wyjaśnię ci kiedy indziej. - Wzruszył ramionami.
- Nie będzie kiedy indziej, koleś. - Co on sobie wyobraża?
- Nightmare, tak? Znałem twojego ojca.              - Wskazał na mój pierścień.
- Może tak. Może nie. Idź stąd zanim ktoś - na przykład ja - cię zabije. - Warknęłam.
- April? Tak, twój ojciec miał tylko jedną córkę.
- Zamknij się. - Wysyczałam.
- Muszę już iść, ale nie martw się, spotkamy się jeszcze. - Powiedział i odciągnął ciało wampira w cień. To był najgorszy typ chłopaków. Zbyt aroganccy i pewni siebie. Pokręciłam głową i wróciłam do domu.
                Z pokoju Arrianne dobiegała głośna muzyka, ale drzwi były zamknięte. Chociaż miałam pewność, że wróciła. Powlokłam się do swojego pokoju, zrzuciłam ubrania i zaczęłam nalewać wodę do wanny w łazience. Kiedy się kąpałam rozległ się dzwonek. Klnąc pod nosem założyłam szlafrok i podeszłam do drzwi.
- Akwizytorom dziękujemy, Świadków Jehowych nie wpuszczamy i nie, nie przyłączymy się do żadnej sekty! - Mówiłam głośno, gdy otwierałam drzwi. Uchyliłam je i już miałam zbesztać z błotem panie z ulotkami, kiedy zamarłam. Przede mną stał chłopak o jasnych oczach, tak turkusowych jak moje i kruczoczarnych włosach.
- Luka?! - Krzyknęłam wytrzeszczając oczy. Chłopak uśmiechnął się szeroko, a mnie zalała fala ciepła.
Farfaix

Sylvia Velan- Rozdział trzeci

Po tym co mi oznajmił, rozpętałam piekło. Jak zawsze powstrzymywałam się przed głębszymi emocjami jak płacz, to teraz już nie mogłam wytrzymać, więc wydarłam się na całe gardło.
-Co? To niemożliwe!
-Sylvia...
-Nie kłam! -Zaczęłam się trząść. Nie wiem czy ze złości, czy bezradności. Wszystko zlewało się w jedno. -Błagam, nie żartuj ze mnie- wyjąkałam.
-Nie zachowuj się jak idiotka.
-Jak idiotka?- wrzeszczałam.- Jak możesz?
Usiadłam na kanapie i po prostu się rozryczałam. Ukryłam twarz w dłoniach. Tyle lat żyłam w kłamstwie. Tyle lat rodzice mówili mi o rodzinnej klątwie, ale jak widać pomineli kilka najważniejszych faktów. Na przykład to, że Lucyfer jest moim ojcem.
-Ale jak...?- wyjąkałam. Chris usiadł obok mnie.
-Na pewno słyszałaś o waszym dziedzictwie.
-Nie za wiele.- powiedziałam.- Rodzice chcieli mi powiedzieć, kiedy dorosnę. Ale nie zdążyli. Wszystko co wiem powiedział mi Nicholas. Mówił, że od kilku pokoleń- czyli od czasu zawarcia przymierza z Wielkim Demonem- nasza rodzina zobowiązana jest do oddawania mu najstarszej córki. Ale tym razem tego nie zrobił. Dzięki moim rodzicom nadal tu jestem. Zawarli jakąś umowę. Tylko tyle wiem. No a teraz ja to robię.
-Może zacznijmy od początku?- zapytał. Przytaknęłam i położyłam mu głowę na ramieniu.- Twoi przodkowie bardzo chcieli chronić swoje potomstwo. Zbyt często umierali przez wojny z podziemnymi- demonami, wilkołakami, wampirami. Postanowili zawrzeć pakt z diabłem. Lucyferem. Zgodził się on chronić wtedy jeszcze plemię twojego rodu. Ale nie za darmo. Każda najstarsza urodzona dziewczynka zostawała jego córką. Nie było żadnych gwałtów- tylko czary. Jeśli najstarsza umarła, nie zabierał młodszej. Ta nie była pierworodną. Więc twoja rodzina od wieków zabijała swoje najstarsze córki w wieku 15 lat. Nie mogli pozwolić ich połączenie z „ojcem”. Stałby się zbyt potężny, czego nie chcieli. Klątwa działała kilka wieków. Przechodziła zawsze na najstarszego syna. Twój ojciec był właśnie tym najstarszym. Postanowili cię nie zabijać. Za bardzo cię kochali. Zawarli kolejną umowę z Lucyferem, aby cię nie zabierał. A on się zgodził. Wiedział, że Clave już po nich zmierza. Wszystko przewidział. Postanowił uwolnić twoje moce, abyś mu się przydała tu, na ziemi.
-C-co?- wysapałam.- Kto ich wydał?
-Ja.- powiedział twardo.
-Słucham?- no ja się chyba przesłyszałam.
-Ja wydałem twoich rodziców Clave.
-Ty skurwielu!- krzyknęłam i zerwałam się z kanapy.- Moi rodzice zginęli przez CIEBIE ?! Wynoś się stąd!
-Nigdzie nie idę. I przestań wrzeszczeć jak wariatka.- powiedział spokojnie.
-Pojebało cię?!
-Teraz powinienem cię związać i zanieść do piwnicy, żebyś przemyślała wszystko. Ale tego nie zrobię, ze względu na to, że jesteś moją dziewczyną.
-Już nie. Zrywam z tobą.- tak tak, to było bardzo dramatyczne.- Wypierdalaj! Albo nie, wiesz, sama wyjdę.
-Ogarnij się, kobieto!
-Milcz!- warknęłam na odchodnym.
Wyszłam, trzaskając drzwiami.
Ogarnęła mnie nagła chęć mordu. Nie ważne kogo, nie ważne co, musiałam się gdzieś wyżyć. Najlepiej pod tym całym klubem „Pandemonium”. Jak on mógł! Zabił mi rodziców! I jeszcze ma czelność robić to wszystko! Ja mu kurwa pokażę! Cholera, za dużo przeklinam. Wujek by mnie zganił.
No ale on nie żyje, jak reszta mojej rodziny. Bo zabił ich mój chłopak. Z każdą myślą robiło to się coraz dziwniejsze. Ale co teraz? Gdzie mam się podziać?
Przechodziłam właśnie uliczką, gdy zobaczyłam dziwny sklep. „Róg Tęczowego Jednorożca” jak głosiła nazwa. Co za debil taką wymyślił? Sklep z bronią... Pokręciłam głową w geście dezaprobaty. Ludzie to idioci. W oknie zobaczyłam jakąś postać. Stara morda jakiegoś zapijaczonego dziadka. On był właścicielem? Jeszcze lepiej! Ale w sumie można byłoby tu kiedyś zajrzeć. Czy on miał bokobrody? Już nie wiedziałam, co o tym myśleć. Wyglądał jak pedał. Dobra, jak pedofil. Kobiety i dzieci na pewno uciekały od niego z krzykiem. Może mi się kiedyś przydać. Po powrocie do niego zajdę.
Szłam dalej. Właśnie wypatrzyłam swoją pierwszą ofiarę. Blondyn, za którym szłam, wydawał się normalny. Wyczuwałam w nim wampira. Może być ciężko! Powinnam na początek znaleźć sobie jakiegoś wilkołaka, ale już zaczęłam się na niego czaić. Uliczka była pusta, latarnie były jedynym źródłem światła.
Szybko wyjęłam sefiracki nóż i rzuciłam się na niego. Moja chęć mordu ani trochę nie zmalała przez ten czas, wręcz przeciwnie, wzrosła. On był jednak szybszy. Odwrócił się i sekundę później już na mnie leżał. Zaczęłam się szarpać, próbując jednocześnie wbić mu nóż w gardło, ewentualnie w brzuch, ale trzymał mnie zbyt mocno. Byłam przerażona. Idiotko, krzyczałam do siebie, co cię napadło na samotne zabicie wampira? Teraz nikt ci nie pomoże!
-O Boże.- wyszeptałam.
Jego kły zbliżały mi się do gardła. Nie ugryzie mnie, pomyślałam, NIE!
Zrobił to. Wbił mi swoje kły głęboko w gardło. Czułam, jakbym była rozdzierana. Chciałam krzyczeć, ale moje ciało nie reagowało. Miałam nieprzytomny wzrok. A więc to będzie mój koniec? Trochę nędzny. Liczyłam na coś spektakularnego. Bolało jak cholera. Już prawie czułam, że umieram. Myślałam, że to co mówią o jasnym tunelu było brednią. Ale tak było naprawdę. Zobaczyłam ten głupi tunel. Chciałam uciec, ale już szłam w jego stronę.
Nie doszłam, kiedy wizja znikneła. Odzyskiwałam wzrok. Nad sobą widziałam ciemne chmury i latarnie uliczne. Nie czułam już ciężaru przygniatającego mnie wampira, ani nie czułam w sobie jego kłów. Czyli jednak nie zginęłam? Zastanawiałam się, czy to dobrze. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam jakąś kobietę. Czarownicę, poprawiłam się. Z jej palców leciały iskry.
Emily Rout, zabójca na zlecenie. Kiedyś chciałam skorzystać z jej oferty. Uśmiechnęła się do mnie lekko. Próbowałam coś powiedzieć, ale nie miałam siły. Po prostu leżałam tam, na chodniku, wyczerpana. Dziękuję- szepnęłam. Chyba wyczytała to z ruchu moich warg.
-Źli złym pomagać muszą- powiedziała, niemal przyjaźnie. Lekko skinęłam głową.
Znikneła.
Zaczęłam pluć sobie w brodę, że zobaczyła mnie w takim stanie- słabą, bezbronną dziewczynkę. Ale mimo wszystko chyba mnie szanowała, widać to było w jej oczach. Dzięki ci boże, że nie ma tu Chrisa. Jego reakcja nie byłaby miła. Mimo wszystko nie miałam siły wstać, więc leżałam tak, aż zasnęłam.
Nawet nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam.

**

Obudziłam się w ramionach Chistophera. Nie miałam nawet siły podnieść głowy. Zostało mi w organiżmie tak mało krwi, że mimo wszystko umierałam. Powoli i w jeszcze większych męczarniach. Łza spłynęła mi po policzku, a potem wzrok mi się zamglił. Czułam, jak mój chłopak napina mięśnie i przyśpiesza. Wiotczałam w jego rękach. Ręka opadła mi bezwładnie- nie zdołałam nią ruszyć. Traciłam czucie.
Demon przyśpieszył jeszcze bardziej i teraz już biegł. Nie miałam siły zastanawiać się, czy możliwy jest bieg mając na rękach takiego kloca jak ja. Mimo wszystko próbował mnie uratować. Albo przenieść w inne miejsce i dobić. Teraz było mi naprawdę wszystko jedno.
W końcu znaleźliśmy się w naszej rezydencji. Chris delikatnie położył mnie na kanapie, na której wcześniej się pokłóciliśmy.
Zemdlałam.
Obudziłam się chwilę później. Nie wiem jak, ale demon zaczął mnie leczyć. Czułam się niewiele lepiej. Głowa zaczęła mi pulsować i nadal nie miałam czucia w niektórych członkach. Patrzyłam nieprzytomnie na salon. Kiedy mój były skończył, usiadł na skraju poduszki i spojrzał na mnie. Spróbował złapać mój wzrok.
-Co?- wyszeptałam.
-Chciałbym powiedzieć ci teraz tyle rzeczy, ale nie chcę na ciebie krzyczeć.
-A to nowość- wymruczałam.
-Byłaś naprawdę bliska śmierci.- odwróciłam głowę, żeby na niego nie patrzeć.
Czy ja się przesłyszałam, czy w jego głosie naprawdę była nuta troski?
Przewróciłam się na bok, tyłem do niego.
-Co tam robiłeś?
-Śledziłem cię, od kiedy wyszłaś z domu.
-Miło. Fajnie się patrzyło, jak ten wampir wysysał ze mnie krew?- spytałam z sarkazmem. Skrzywił się nieznacznie.
-Nie było mnie akurat wtedy.
-Ciekawe dlaczego? Uganiałeś się za nową dziewczyną?- raniłam go, wiedziałam to. Jakieś ludzie uczucia w nim były. Ale nie obchodziło mnie to. Miałam wszystko w dupie, niech da mi wreszcie spokój!- Mojej rodzinie tak samo pozwalałeś umierać?
-Sylvia...
-Zapewne miałeś miejsce w pierwszych rzędach- ciągnęłam bezlitośnie.- Patrzyłeś jak z każdego członka mojej rodziny po kolei ucieka życie, jak umierają przez ciebie, osierocając trójkę rodzeństwa. A potem tak po prostu zacząłeś się ze mną spotykać? Mnie też chciałeś wydać?- rozpłakałam się.- Po prostu mnie wykorzystałeś.- zwinęłam się i ciasno oplotłam rękoma.
Kiedy dotknął moich pleców, wzdrygnęłam się, przez co cofnął rękę. Wstał i tak po prostu wyszedł.
Nie wrócił przez następne dni.

**

Zawsze ciekawiła mnie broń palna, dlatego kiedy już otrząsnęłam się z szoku po zaatakowaniu wampira, poszłam kupić ją do „Rogu Tęczowego Jednorożca”.
Weszłam pewnym krokiem do sklepu. Za ladą stał stary zapijaczony zgred w hawajskiej koszuli. Szybko podeszłam kasy. Facet wykrzywił mordę, jakby chciał mnie przestraszyć. Odwróciłam wzrok. Boże, ale on cuchnął!
-Czego dusza pragnie? Jak nie to won, dzieciaku!- warknął na mnie.
-Masz może jakąś broń palną?- zapytałam niepewnie. Czułam się przy nim niekomfortowo.
-Jaja se robisz, to przecież nie sklep ogrodniczy „wesoły skrzat” . Oczywiście, że mam.
Zmrużyłam oczy. Co za nadęty burak!
-Potrzebuję jakiś dobry pistolet.
-Umarex pasuje, czy szukać innego?
-To ty tu się znasz. Dobry jest?
-Jakby nie był to bym ci go nie proponował, no nie?
Złośliwy stary pryk! On chyba nie wie z kim rozmawia! Chciałam stad jak najszybciej wyjść. Nie lubiłam jak się mnie obraża, ale przecież nie zrobię sceny. Może mi się jeszcze przydać.
-Biorę.
-Tylko się nie zastrzel przypadkiem. Takie Barbie nie powinny brać broni do rąk. Jeszcze se paznokcia złamiesz. Trzymaj. 200 dolców się należy.
-Ty chyba nie wiesz kim ja jestem.- prychnęłam. Zaczęłam grzebać w swojej torebce.
-Słodziutką blondyneczką z wybujałym ego. Co tam masz? Chiłałę?
Szybko wyjęłam kasę i prawie rzuciłam ją na ladę. Brakowało jeszcze wściekłego tupnięcia nogą w obcasie. Ale miałam dzisiaj na sobie Conversy. Baleriny za bardzo ograniczały ruch.
-Zniszczę cię.- mruknęłam pod nosem.
-Co tam se mamrzesz?- zapytał beszczelnie.
-Nie twoja sprawa.
-Może ci kolor nie pasuje. Wolałabyś różowy?
Warknęłam ze złości. Żeby taki dziadek wyprowadzał mnie z równowagi! Wzięłam opakowanie z bronią w środku, wcisnęłam go do torby i odwróciłam się jak na naburmuszone dziecko przystało. Zachowywałam się jak kapryśna nastolatka, jezu! Albo powinnam raczej powiedzieć „do diabła”! Trafniejsze określenie.
Wychodząc trzasnęłam drzwiami. A co mi tam, mam prawo się tak zachowywać! Wściekła ruszyłam w stronę domu.
**

Chyba wyglądałam jak siedem nieszczęść, bo nawet się nie skrzywił na mój widok. Podeszłam do niego i go rozwiązałam. Odsapnął z ulgą i wstał. Wycelowałam w niego pistolet.
-Siadaj. –powiedziałam stanowczym tonem.
-Co chcesz tym zrobić?- zapytał żartobliwie.
Spojrzałam na broń i wzruszyłam ramionami. Niby przeczytałam instrukcję, ale to nie za wiele mi dało. Pisało „NIE CELOWAĆ W LUDZI- GROZI WYSTRZAŁEM I ŚMIERCIĄ NA MIEJSCU”. Jakby nie do tego właśnie służył... Michael uśmiechnął się do mnie zalotnie.
-Coś niewyraźnie dziś wyglądasz.- stwierdził.
Opuściłam broń i znowu wzruszyłam ramionami. Wstał, tym razem pewniej. Podszedł do mnie powoli. Stałam sparaliżowana. Spodziewałam się, że zaraz mnie uderzy, a było wręcz przeciwnie. Oparł dłoń na moim policzku i przyciągnął mnie bliżej. Nie broniłam się, nie miałam siły. W końcu nasze usta się spotkały. Myślałam, że całowanie się z Chrisem było przyjemne, ale to było sto razy lepsze. I takie naturalne. Niepewnie objęłam go ramionami. Jeśli to możliwe, przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Objął dłońmi moją twarz. Staliśmy tak przez jakiś czas, aż usłyszałam cichy kaszel.
Christopher wrócił.

**

Pewnie znacie te chwile, kiedy ktoś wchodzi do pokoju w nieodpowiednim momencie? Ja osobiście tego nienawidzę. Staliśmy w niezręcznej pozycji. Christopher, ja z pistoletem i Michael. W oczach mojego byłego widziałam chęć mordu, która mnie samą ogarnęła kilka godzin temu. Za cel obrał sobie naszego więźnia. Jeśli jeszcze można było go tak nazwać. Wyciągnęłam przed siebie broń.
-I co mi tym zrobisz?- warknął.
-Nie zbliżaj się.- powiedziałam stanowczo.
-Odłóż to, Sylvio.
Pokręciłam głową. Zdenerwował się jeszcze bardziej. Ruszył na nas. Dłonie mi się trzęsły, nogi miałam jak z waty. Jeśli teraz nic nie zrobię, oboje zginiemy. Nie mogłam na to pozwolić. Podniosłam obie ręce. Wystrzeliłam. Sama nie wierzyłam, że to zrobię, ale jednak. Prosto w jego serce. Przewrócił się i od razu zamarł. To koniec. Zabiłam go. Przez chwilę nie docierało to do mnie. Nie mogłam w to uwierzyć. Uklękłam przy nim i położyłam jego głowę na swoich kolanach. Mimo wszystko go kochałam. Rozpłakałam się nad jego martwym ciałem. Michael objął mnie od tyłu i próbował odciągnąć, ale ja się nie dałam. Byłam z Chrisem w związku przez ostatnie kilka lat. A teraz już nigdy nie usłyszę jego wrednych komentarzy.
 Chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju, znowu kładąc na kanapie. Tu, gdzie ostatnio kłóciłam się z Chrisem, i gdzie umierałam. Tu, gdzie wszystko się skończyło. W sumie powinnam ją wyrzucić. Za dużo wspomnień. Potrząsnęłam głową, odganiając głupie myśli. Dlaczego nie jestem facetem? Byłoby prościej, gdybym nim była. Skup się, krzyczałam w myślach. Powróciłam myślami do Christophe’a. Ten demon mimo wszystko zabił moich rodziców, należało mu się. A jednak wcale tak nie uważałam.
Spojrzałam na brata detektyw. Teraz powinnam się nim zająć.
-Co zamierzasz zrobić?- spytałam.
-Ale jak to?
-Uciekniesz?
-Nie. –powiedział stanowczo.
-Dlaczego?- zdziwiłam się.
-Bo chcę z tobą zostać.
-Po tym wszystkim jesteś w stanie mi wybaczyć?- spytałam z niedowierzaniem.
-Oczywiście.
Po raz kolejny mnie pocałował. Jego cudowne, delikatne usta wzniecały we mnie ogień. Gdy przesunął językiem po moich wargach, zadrżałam i przywarłam do niego całym ciałem. Przesunęłam rękoma po jego torsie, ramionach, aż w końcu wplotłam palce w jego włosy. Mruknął z zadowoleniem, a delikatna pieszczota zmieniła się w namiętny i gwałtowny pocałunek. Czułam na piersi szaleńcze bicie jego serca i sprawiało mi to ogromną radość. Gdy zaśmiałam się lekko, ugryzł mnie w wargę, po czym odsunął się trochę. Z szerokim uśmiechem i radosnym błyskiem w oku wyglądał zabójczo.
-To już oficjalne? Zostaliśmy parą?- zapytał.
Pokręciłam głową.
-Tak. Nie. Nie wiem.- znowu go pocałowałam.
Przenieśliśmy się na górę do sypialni. Zaczęliśmy się rozbierać. Jęknęłam w podnieceniu. Przygniatał mnie swoim ciałem i uśmiechał się do mnie niepewnie. W końcu zostaliśmy w samej bieliźnie. Próbował rozpiąć mi stanik, ale go zatrzymałam. Nie byłam gotowa. Głupio mi było się przyznać, że pomimo tego, że miałam chłopaka tyle lat, nigdy tego nie robiłam. Nie byłam gotowa. Nie teraz, nie dzisiaj. To dla mnie za dużo.
-Proszę.- wyszeptałam. Od razu zrozumiał o co mi chodzi, więc położył się koło mnie i przytulił.
Przejechałam palcami po jego plecach. Wyczułam pod nimi ranę. Odwróciłam go siłą, tak że teraz leżał na brzuchu. Jego barki przecinała siatka blizn. Dotknęłam jednej delikatnie. Wzdrygnął się. Uświadomiłam sobie, że zrobił to Chris. I że ja też chciałam to robić.
Ale nie chciałam o tym dłużej myśleć. Michael przewrócił się na plecy.
Zasneliśmy, wtuleni w siebie.
**
Obudziłam się niesamowicie wyspana. Poczułam obok siebie ciało i automatycznie pomyślałam że to Chris. Spojrzałam na niego i zamarłam, kiedy zobaczyłam Michaela. Teraz ze zdwojoną siłą dotarło do mnie, że jego już nie ma. Chłopak uśmiechnął się do mnie. Obejrzałam się na siebie, ale stwierdziłam, że do niczego nie doszło.
Dźwignęłam się na łokciach. Mój nowy chłopak powstrzymał mnie przed wstaniem, przygarniając do siebie i tuląc jak ulubionego misia. Parsknęłam cicho.
-Daj spokój, mam dzisiaj pracę.- wyszeptałam.
-Jaką?- spytał.
Kłótnia wisiała w powietrzu. Ukryłam twarz w dłoniach.
-Dobrze wiesz jaką.- powiedziałam.
Wyślizgnęłam się z jego uścisku i szybko wstałam, żeby nie zdążył mnie złapać.
-Musisz to robić?
-Wiedziałam, że to był zły pomysł.- potrząsnęłam głową.- Nie zrozumiesz tego, ale muszę.
Mimo wszystko w oczach pojawiły mi się łzy. Zgarnęłam swoje ubranie i poszłam do łazienki się ubrać.
Po kilku minutach zeszłam gotowa do kuchni. Michael smażył jajka na bekonie. Kiedy skończył, rozłożył jedzenie na dwa talerze, podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Trwaliśmy w tej pozycji przez chwilę, aż w końcu odepchnęłam go lekko.
-Porozmawiasz ze mną? –zapytał z nadzieją.
Nie mamy o czym rozmawiać, pomyślałam.
-Ten romans nie ma sensu.- powiedziałam.- Jesteśmy z dwóch różnych bajek.- ciągnęłam bezlistośnie.- Jak to sobie wyobrażasz? Ja zabijałam ludzi! I nadal będę zabijać!
-Sylvia... Daj spokój. Nie kończ tego w ten sposób.
-Jesteś w stanie...
-Kocham cię.- przerwał mi.- I wierzę, że gdzieś tam jest w tobie sumienie i odrobina dobra. Może bardzo głęboko. Ale ja ją z tamtąd wydostanę.
-Nie- urwałam.- Nie chcę tego słuchać. Nic o mnie nie wiesz.- prawie krzyknęłam i pobiegłam na górę do swojego pokoju, zamykając się w nim na klucz.
**

Musiałam wyładować na kimś swoją złość. Czyli popełnić kolejne zabójstwo. Ale czy właśnie nie o to spierałam się z Michaelem? O to, że powinnam przestać zabijać? Kiedy ja nie mogłam... to było.. to było już w mojej naturze. Wydawało się takie naturalne. Kiedyś nie było. Nie tak wychowywali mnie rodzice.
 Wymknęłam się z domu, tak aby chłopak tego nie zobaczył. Poszłam w stronę miasta i zaczęłam po nim chodzić powłócząc nogami. Zrobiło mi się strasznie nudno. Weszłam w jakiś zaułek.
 Zwołałam do mnie dwa demony. Chciałam sobie sprawić przyboczną straż, na wypadek gdyby tamten wampir jednak zdecydował się mnie znaleźć i zabić. Nie no, co ja wygaduję, po prostu byli nieziemsko przystojni i czułam się przy nich równie piękna.
 Szybko zaczęli się nudzić u mojego boku. Robili głupie miny i ogólnie strasznie zaczęli się wygłupiać. Jak typowe nastolatki- im ładniejszy tym głupszy. Machnęłam na nich tylko ręką.
–Idźcie sobie. Gdziekolwiek. Byle niedaleko.
-Pani ..?- spytali zdezorientowali.
-Nie wiem, rzućcie się na kogoś, co tam wolicie.- uprzedziłam ich.
 Oboje się skłonili i od razu pobiegli w tylko sobie znanym kierunku. Westchnęłam. Wszystko zaczęło mnie irytować. Weszłam do najbliżej kafejki i zamówiłam latte. Robiło się ciemno, słońce już zachodziło. Usiadłam przy stoliku najbliżej okna, opuściłam głowę i dyskretnie obserwowałam przechodniów.
 Nikogo ciekawego nie było, bynajmniej nie wartego mojej uwagi. Jakaś brunetka szła pewnie z jakąś dziewczyną. Wyjątkowo szczupła. Nocny Łowca, na całym ciele miała runy. Dzisiaj nie chciałam z taką zaczynać, ale wydawało mi się, że na ulicy nagle się od nich zaroiło. Obok przechodziła dziewczyna z czarnymi włosami i czerwonymi końcówkami. Ludzie, to wyszło z mody pięć lat temu. Ale w sumie ja się nie znam, nie obchodziła mnie dzisiejsza moda. Miała ponurą minę, jakby była z czegoś bardzo niezadowolona i chciała coś rozwalić. Może jest po stronie zła? Jeden sprzymierzeniec więcej nie zaszkodzi. Zanotowałam sobie, żeby w przyszłości ją odszukać i zwerbować.
Dalej szła ruda. Mała ruda. Przez chwilę miałam wrażenie, że jest normalnym człowiekiem, tak usilnie starała się to pokazać. Zdradziły ją runy. Co za ludzie, pomyślałam. Kpią ze swojego dziedzictwa. Najchętniej wszystkich bym zasztyletowała.
  Mój wzrok przyciągnęła młodziutka dziewczyna, na oko 16 lat. Przypominała mi Sonię. Te same czekoladowe włosy, ten sam uśmiech, ten sam kolor oczu. Potrząsnęłam głową. Przecież nie da się postarzeć ludzi, prawda?
Zamarłam, gdy na ulicy dostrzegłam panią detektyw. Zaczęłam się modlić, żeby tylko mnie nie zauważyła. Ale ona szła zdeterminowana w stronę sklepu tego dziwaka w hawajskiej koszuli. Co ona knuje?
Zanim wstałam, zauważyłam jeszcze moją wybawczynię, Emily Rout. Czarownicę. Skąd oni wszyscy się tu wzięli? Też gdzieś pędziła. Może miała kolejne zlecenie? Naprawdę muszę się z nią w końcu skontaktować. I generalnie... podziękować. Za uratowanie życia.
Wyszłam z baru. Minęłam niejaką Tanyę Bane, Wielką Czarownicę Instytutu w Nowym Jorku. Kiedyś ją szpiegowałam z Christopherem, żeby zobaczyć czy może nam zagrozić. Może, więc trzymaliśmy się od niej z daleka. Aż do czasu, powiedziałam sobie. Do czasu. 
Teraz koło mnie przechodziła chyba jedyna blondynka. Bardzo do mnie podobna. Kolejna Nocna Łowczyni. Uśmiechnęła się do mnie wrednie, jakby oceniała moje ubranie. Co ją obchodzi, w co się ubieram? Sama była farbowana. Prychnęłam na nią cicho, więc się odwróciła.
Jeszcze tylko jedna brunetka z kocimi oczami, z jakimś chłopakiem, kolejna brunetka z jakąś dziewczyną, która wyglądała jak wariatka, i z chłopakiem, i mega ciacho, pod którego koszulką malowały się mięśnie, i miałam swój cel.
Uroczy blondyn. Dość długo za nim szłam, aż zrobiło się prawie ciemno. W końcu wkroczyłam do akcji.
Zagwizdałam. Błyskawicznie się odwrócił. Może i był Nocnym Łowcą, ale widać było że nie najlepszym. Pójdzie łatwo. Podeszłam do niego energicznym krokiem. Mimo wszystko nie chciało mi się z nim zabawiać.
-Zabawmy się kochanie.
-Co?- spytał, ale ja już kopnęłam go w krocze. Zgiął się w pół. Dostał jeszcze pięścią w nos i już przede mną klęczał. Kucnęłam.
-Suka- syknął.
-Och nie, skarbie. Coś o wiele gorszego.
-O co ci chodzi, kobieto?
-Cii, kotku- wyszeptałam mu do ucha, jednocześnie wbijając pięść w brzuch. Upadł na ulicę. Usiadłam na nim.
Pochyliłam się i dotknęłam nosem jego szyi.
-Zawsze chciałam kogoś ugryźć, tak jak robią to wampiry.- zaczął się wiercić.- Ej, spokojnie, misiek. Przecież chcę cię tylko zabić. A teraz się nie ruszaj.
Ugryzłam go. Mocno. Tak bardzo, że aż poczułam krew w ustach. Miała bardzo rdzawy posmak. Trochę jej wypłynęło, więc połknęłam. Mój żołądek zrobił fikołka, ale nie zwymiotowałam. „Piłam” dalej.
Chwilę późnej usłyszałam nad sobą chrząknięcie. Wolno usiadłam i odwróciłam głowę. Nade mną stało dwóch umięśnionych chłopaków z założonymi rękoma i niezbyt zadowolonymi twarzami.
-Co tak długo?- warknęłam.
-Pani, my... zaatakowaliśmy jedną dziewczynę.- wyjąkał jeden.
-I co z tego?- rzuciłam.
-Ona miała... taki wisiorek... Z jasnego dworu.- dodał drugi.
-Więc uciekliście?
-Tak.. my..
-Nic mnie to nie obchodzi.- machnęłam na nich ręką.- To wasz problem.
W co ci debile się wpakowali? Będę musiała się tym zająć, ale później. Posprzątać po tych cholernych demonach. Na razie udawałam że mnie to nie interesuje. 
Wróciłam wzrokiem do chłopaka. Patrzył na mnie przerażony. Na jego szyi wykwitły ślady moich zębów. Wszystkich. Nie wyglądało to tak ładnie jak ślady po wampirze. Ale nie mogłam zostawić go tak jak teraz- żywego.
Klasnęłam w dłonie i przede mną pojawił się mój demon, Mark.
-Do usług.- powiedział.
Wskazałam na chłopaka pode mną.
-Wiesz co masz zrobić.
Wstałam przy pomocy moich dwóch przystojnych demonów i patrzyłam, jak mój wampir wysysa z blondyna krew. Sama chciałabym być kiedyś wampirem, ale nie mogłabym znieść tego ograniczenia, które dawało słońce. Nieśmiertelność była kusząca, ale chyba nie aż tak, żeby się na to zgadzać.
-Dobranoc, kochanie.- szepnęłam tak cicho, że nikt mnie nie usłyszał.
Demon szybko skończył. Jak zwykle cały się ubrudził krwią i naszą ofiarę też.
-Ukryj go. Nie chcemy od razu pokazywać go światu.- powiedziałam stanowczo.
Od razu wykonał moje polecenie, jakby bał się, że się wścieknę za to niechlujstwo. I prawidłowo. Zaciągnął mojego trupa za jakiś kontener.
-I żegnaj.- dodałam cicho.
Odwróciłam się i odeszłam powoli. Moje demony pośpieszyły za mną. Mark zdążył już zniknąć. Szybko ich odprawiłam do ich wymiaru. Chciałam pobyć sama i delektować się śmiercią, którą zadałam, prawie samodzielnie. Pieprzone wampiry. Gdyby nie rozeszła się plotka, że to one zabijają i gdybym nie chciała się zamaskować, zabiłabym go w bardziej efektowny sposób.
**

Mój telefon zaczął nagle wibrować. Dostałam esemesa. Co za cudowne urządzenie! Nadawca nieznany. Dziwne. Kto do mnie napisał i skąd miał mój numer? Może to pomyłka? Otworzyłam wiadomość i przeczytałam:
Twój brat już nie żyje. Siostra następna.
Ktoś sobie żarty robi? Nie, na pewno nie. Mimo wszystko... Spanikowałam. Gdzie jest Sonia? Skoro ten ktoś o niej wspomniał, chyba powinnam ją znaleźć. Może jeszcze nie jest za późno  I kto zabił mojego brata, do cholery?
Musiałam się tego dowiedzieć. Było już ciemno, ale postanowiłam poszukać  jakiekolwiek wskazówki. Nie chciałam wracać do domu, a byłam już w połowie drogi. Poczułam w kieszeni wibracje. Szybko wyjęłam telefon. Przyszedł do mnie kolejny sms. Serce podeszło mi do gardła. Szybko otworzyłam:
Hej, gdzie jesteś? Wracaj już. Michael
Cholera, a on skąd mam mój numer? Ale zanim zdążyłam się zastanowić, przysłał kolejną wiadomość.
„Martwię się. Zadzwoń przynajmniej.”
A zaraz potem:
„Aż tak bardzo się wściekłaś? Daj spokój, proszę.”
Zirytowana cisnęłam komórką w krzaki. Nadal byłam na niego wściekła. Od tak.
Koło mnie był mały lasek prowadzący na skróty do miasta. Od razu gdy w niego weszłam, poczułam czyjąś obecność. Nie zastanawiając się, ruszyłam dalej. Wokół mnie zrobiło się ciemno. Zupełnie nic nie widziałam. Wyciągnęłam przed siebie nóż, ale na niewiele by mi się teraz przydał. Mimo wszystko czułam się z nim pewniej.
-Kto tam?- powiedziałam.- Kto tu jest?
Krzyknęłam, gdy poczułam jak coś mnie dotyka. To cienie zaczęły mnie oplatać. Próbowałam uciec, ale trzymały moje nogi, pnąc się do góry. Wkrótce uwięziły moje ręce, zbliżając się do gardła. Zacisnęły się na nim bezlitośnie. Traciłam oddech. Łapczywie próbowałam wciągnąć do płuc trochę powietrza, ale na marne. Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Potem zemdlałam.
Kiedy się ocknęłam było tak samo ciemno jak w lesie. 
 Leżałam związana na podłodze, nie mogłam się ruszyć. Ta sytuacja mnie przerosła. Szarpałam się ile mogłam, ale lina się nawet nie rozluźniła. Po policzkach pociekły mi łzy. Czy to jest już koniec? Tak właśnie umrę?
Poczułam, jak ktoś wchodzi do pokoju. Zmrużyłam oczy, światło bardzo mnie raziło. Dwóch facetów złapało mnie za ramiona, co wywołało u mnie fale bólu, i wywlokło z pokoju. Weszli do pokoju obok, gdzie posadzili mnie na krześle.
Sznurami zaczęli przywiązywać mnie do oparcia. Ostatkiem sił zaczęłam wierzgać i kopać nogami. Uzyskałam jedynie silne uderzenie w policzek. Odrzuciło mi głowę w bok. Skuliłam się na ile było to możliwe. O dziwo, strażnicy wyszli, nie mówiąc słowa. Opuściłam głowę, pozwalając, aby włosy przykryły mi twarz. Zaczęłam szlochać.
Usłyszłam, że ktoś wszedł do pokoju i stanął przede mną. Poczułam, jak dłoń chwyta mnie za brodę i odwraca w swoją stronę, zmuszając mnie abym na niego spojrzała. Prawie krzyknęłam. Przede mną nie stał nikt inny jak Lucyfer. Poranna Gwiazda, Upadły anioł i... i mój ojciec.
Ostatni raz się szarpnęłam, wyrwałam podbródek z pod jego palców i odchyliłam głowę do tyłu. Byle jak najdalej od tego padalca!
-Moja córko.- odezwał się grubym głosem.
Chciałam powiedzieć coś wulgarnego, ale się powstrzymałam. Bądź co bądź, to był władca Piekieł. Ale przed splunięciem mu na buty nie mogłam się powstrzymać. W jego oczach pojawiła się furia. Ale szybko zniknęła zastąpiona przez obojętność.
-Zachowuj się.- powiedział twardo. Prychnęłam.- Jesteś tu za karę.- powiedział. Spojrzałam na niego jak na debila. Za karę?- Zabiłaś mojego najlepszego żołnierza, na rzecz zwykłego człowieka. Co więcej, całowałaś się z nim.- zaksztusiłam się. Skąd on to wszystko wiedział?- Myślę że dwa tygodnie w pustce ci wystarczą.
Uśmiechnął się perfidnie.
Też mi miło, że cię poznałam, tatku, pomyślałam. Nie chciałam się do niego odzywać.
-Dobrze mi służyłaś przez ostatnie lata. Ale ja ci twojej mocy nie podarowałem. Po prostu ją wyzwoliłem. To jest twój własny talent.
 Teraz chciał ze mną gadać? Zawiązywać rodzinne więzi przy herbatce? No zaraz, ale on już mnie związał! Chyba nie rozumie o co chodzi w rodzinnej idei. Mamy się kochać, a nie zabijać, szanować a nie poniżać.
Byłam zmęczona, miałam dość, więc po prostu wpatrywałam się w niego.
-Przykro mi z powodu twojego brata...- O tym też wiedział?- ...Przykro mi, że musiałem go zabić.
Mój ojciec zabił Nicholasa? Świat zaczął walić mi się na głowę.
-Wcale nie!- krzyknęłam. Moje postanowienie bycia cicho szczęzło na niczym.- Wcale nie jest ci przykro! Zabiłeś mojego brata, zabiłeś Nicholasa!- zaczęłam się szarpać jeszcze mocniej. Wstąpiła we mnie nieznana siła. Byłam w Piekle, czyli moja moc wzrosła.
Rozerwałam liny, stanęłam na równe nogi i po prostu przywaliłam „z liścia” własnemu tacie.
-Zgnij w Piekle.- wysyczałam. Musiało to zabrzmieć dość zabawnie, ponieważ właśnie się w nim znajdowaliśmy. Złapał mnie za nadgarstki. Użyłam swoich mocy i poparzyłam go. Kiedy mnie puścił, biegiem pobiegłam do wyjścia, a potem na korytarz. W holu nikogo nie było, więc zaczęłam biec na oślep. Już na pierwszym zakręcie czyhała na mnie horda demonów. Cholera.
Na giętkich nogach zawróciłam, lecz tam szedł już w moją stronę Lucyfer. Byłam w pułapce. Walka nie miała sensu. Poddałam się.
Zostałam wrzucona z powrotem do Pustki.

Sory za błędy, mój word wariuje a ja nie mam siły tego sprawdzać sama :D
DziejeSie

niedziela, 23 września 2012

Jasmine Garner - Rozdzał drugi.


   Znajdowałam się na sali treningowej nowojorskiego Instytutu. Nie mam zielonego pojęcia jak się tutaj znalazłam. Po spotkaniu z Benem i Irene poszłam prosto do domu. Wygląda na to, że po drodze cofnęłam się w czasie o ponad sto lat! Ale dlaczego i jak? Nie miałam czasu, żeby się nad tym zastanowić, bo mój wzrok przykuła grupka dzieciaków stojących koło dębowych drzwi.
-Przestańcie! Zostawcie mnie w spokoju! –krzyknął ze łzami w oczach chłopiec o rudych włosach. Był za niski i za chudy jak na swój wiek. Rozpoznałam go od razu. Moje martwe serce ścisnęło się na  jego widok.
- Bo, co? Poskarżysz się swojej przyjaciółeczce? – powiedział, rechocząc najstarszy z grupy. W tym samym momencie drzwi się otworzyły i do Sali wparowała, wyraźnie zdenerwowana dziewczynka. Wyjęła serafickie ostrze i przyłożyła  agresorowi do szyi.
- Jeszcze raz go zaczepisz, a popamiętasz. Rozumiesz? – warknęła.
  - Nie mogę uwierzyć, że wybrałaś mnie na swojego parabatai – powiedział cicho niebieskooki młodzieniec, machając swoją laską. Słońce zabarwiło jego włosy na pomarańczowy kolor.
Tym razem byłam w dziewiętnasto wiecznym Central Parku. Świetnie. Kiedy wrócę do teraźniejszości? Kiedy przestanę uczestniczyć w zdarzeniach, o których staram się od kilkudziesięciu lat zapomnieć?
- A kogo twoim zdaniem powinnam wybrać? Może Mirandę Adams? – odpowiedziała uśmiechając się ironicznie.
- Przestań być taka sarkastyczna. Miranda jest wspaniałą młodą damą i jest świetnym Nocnym Łowcą – stwierdził poważnie, ale widząc minę brunetki zaczął chichotać.
- Crispinie wybrałam Ciebie, ponieważ jesteś moim przyjacielem i wiem, że mogę na ciebie liczyć – stwierdziła poważniejąc. - Tak czy inaczej nie możemy już tego odkręcić.
Uśmiechnęli się do siebie.
- Jest już późno wracajmy do Instytutu. Twój ojciec zapewne zastanawia się gdzie jesteś.
- Pewnie, tak. Od śmierci mamy zrobił się bardzo opiekuńczy.
- Boi się, że Ciebie też straci. – powiedział – Panno Garner? – dodał podając jej ramię.
- Panie Berry – odrzekła i położyła mu dłoń na ramieniu.
   Obraz znowu się zmienił. Miałam już dość tych sentymentalnych wycieczek. Stałam naprzeciwko Instytutu. Od razu wiedziałam jakie to będzie wspomnienie.
- Proszę, tato! To ja! To ciągle ja! – krzyknęła młoda wampirzyca.
- Wynoś się stąd potworze! Nie jesteś już moją córką! Wynoś się, bo nie ręczę za siebie- wrzasnął starszy mężczyzna stojący w drzwiach.
Dziewczyna zaczęła histerycznie płakać. Jej krzyki rozdzierały mi serce.
-Crispin! Wiem, że tam jesteś! Dlaczego mi to zrobiłeś! Dlaczego mnie zostawiłeś! Ufałam Ci, jak mogłeś! Przyrzekliśmy sobie, że będziemy się o siebie troszczyć! Kochałam Cię jak brata! – ledwo mówiła, jej głos był przytłumiony przez łzy.
Po chwili u jej boku pojawił się przystojny blondyn.
- Jasmine, chodźmy już – powiedział, delikatnie ciągnąć ją w swoja stronę.
Dziewczyna popatrzyła w oczy swojemu ojcu .
- Nie zmienię tego kim jestem tato… - powiedziała cicho. - Nigdy wam tego nie wybaczę ! Zrobię wszystko, żebyście cierpieli tak jak ja! – dodała z mocą.
Obraz znikł.
***
   Puk. Puk. Puk. Otworzyłam oczy i zobaczyłam sufit nad moim łóżkiem. A, więc to był tylko sen. Puk. Puk. Puk. Spojrzałam w lewo na zegar wiszący nad dębową komodą. Spałam siedem godzin. Świetnie. Wydawało mi się, że minęło kilka dni odkąd się położyłam. Puk. Puk. Puk. W dodatku ktoś próbuje się do mnie dobić.
Wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je i ujrzałam młodą kobietę. Laura. Była bardzo niska i szczupła przez co wyglądała na dziecko, a nie na dwustuletnią czarownicę. Długie włosy spływały po jej plecach jak wodorosty. To porównanie bynajmniej nie jest przypadkowe, ponieważ miały one soczysty zielony kolor. Jej mała sympatyczna twarz rozjaśniła się w uśmiechu.
- No, już myślałam, że mi nie otworzysz. – powiedziała wchodząc do mieszkania. – Boże, ależ tu śmierdzi Bańką – dodała krzywiąc się niemiłosiernie.
- Bańką? – zapytałam głupio.
- Na jakim ty świecie żyjesz, kobieto? – odpowiedziała patrząc na mnie z politowaniem. -Bańka to nazwa specjalnej mieszanki proszków faerie. Ma się po niej odjechane sny!  Mi się po tym śniła goła Jasna Dama!
- Cóż, dobrze wiedzieć. Już nigdy się go nie nawdycham. Masz jakąś sprawę do mnie czy tak po prostu wpadłaś?
- Dzisiaj wyjeżdżam do Włoch, więc postanowiłam przyjść i się pożegnać.
Włochy. Włochy. Włochy. Włochy. Wiem!
- Czeka tam na ciebie niezła fucha. – palnęłam.
-Tak. Poza tym za miesiąc wyjdę za Roberta w Wenecji.. – odpowiedziała rozmarzonym głosem. – Będę musiała znaleźć jakąś dziewczynę Lewisowi. Jest bardzo samotny.
- Z tego co wiem, to twój brat nie chce się ustatkować.
- Już ja coś na to poradzę – zaśmiała się i ruszyła w moją stronę. -  Byłaś dobrą sąsiadką. Polubiłam cię pomimo twojego trudnego charakteru. Żegnaj. – powiedziała przytulając mnie serdecznie.
- Ta… Ty też byłaś dobrą sąsiadką. – odrzekłam, niezręcznie klepiąc ją po plecach. Odsunęła się ode mnie i ruszyła do drzwi.
- A i uważaj na siebie. Ostatnio została zamordowana likantropka ze stada. Wyglądało to na robotę wampirów, ale podobno stoi za tym ktoś inny. To nie pierwszy i zapewne nie ostatni taki przypadek. – dodała na odchodne.
- Dzięki, ale nie  musisz się o mnie martwić.
Uśmiechnęła się po raz ostatni i wyszła zamykając drzwi.
***
   Po południu postanowiłam pójść do Pandemonium, aby się czegoś dowiedzieć o tych morderstwach. Siedziałam przy stoliku i skupiałam się na rozmowach klientów. Usłyszałam na przykład że, ktoś  porwał brata jakiejś pani detektyw. Cóż, pewnie wpychała nos tam gdzie nie trzeba. Ma szczęście, że to nie mi nadepnęła na odcisk. Kończyłam drugiego drinka kiedy usłyszałam kilka ważnych słow.  Moc. Lucyfer. Śmierć. Początek. Ciekawe, bardzo ciekawe.
Usłyszałam wystarczająco dużo.
   W drodze do domu postanowiłam zapolować. Był jeszcze dzień, więc miałam utrudnione zadanie. Przyczaiłam się w ciemnej uliczce czekałam na swoją ofiarę. Po kilku chwilach zauważyłam przechodzącego młodego mężczyznę. W mgnieniu oka pokonałam dzielącą nas odległość. Złapałam go mocno i szybko zaciągnęłam go za kontener w uliczce.
- Kim jesteś, czego ode mnie chcesz? – wyszeptał ze strachem w oczach.
Uśmiechnęłam się tylko i wbiłam mu kły szyję. Krew rozlała się w moich ustach. Poczułam jak każda komórka mojego ciała odżywa. Ogarnęła mnie euforia. Czułam też, jak uchodzi z niego życie. Oderwałam się od niego w ostatnim momencie. Może to dziwne, ale nie chciałam go zabijać.
- Nie wiesz co ci się stało, nic nie pamiętasz. Rozumiesz? – powiedziałam, hipnotyzując go wzrokiem.
-Rozumiem.
Puściłam go i ruszyłam do domu.
***
    Wchodząc po schodach na drugie piętro, myślałam o tym, czy za każdym razem muszę uwalić się krwią jak świnia. Moja ulubiona bluzka była do wyrzucenia. Cudownie. Przechodząc kolo drzwi Laury  zauważyłam, że są uchylone. Podeszłam do nich i zapukałam głośno.  Zero odpowiedzi. Dziwne. Otworzyłam je weszłam do środka. W mieszkaniu nie było niczego, oprócz kilkunastu tekturowych pudeł stojących w salonie. Tuż za nimi na ziemi leżała czarownica. Była martwa. Podeszłam bliżej i pochyliłam się nad nią. Ciało wyglądało całkiem normalnie. Poza tym, że było rozorane przez zęby wampira. Odetchnęłam głęboko. Wokół unosił się zapach zgniłej padliny. To musiał być demon, bo my nie znosimy krwi podziemnych. Jest po prostu obrzydliwa. Oczywiście, niektórym to nie przeszkadza.
Demon pijący krew jak wampir? To śmieszne, ale unoszący się wokół smród na to wskazywał.
   Nagle usłyszałam hałas od strony drzwi. Po chwili ujrzałam dwóch mężczyzn wchodzących  do salonu. Robert i Lewis. Spojrzeli na mnie, na wampirzycę we krwi. Potem ich wzrok padł na Laurę. Twarze zawrzały im ze wściekłości. Popatrzyli na mnie. Z ich rąk buchnęły niebieskie iskry.
O kurwa.  
RaraAvis